III katecheza o Chrzcie św.

Data dodania: 2014.01.18

Kontynuujemy cykl katechez ks. dr Włodzimierza Skocznego na temat Chrztu. Istnieje także możliwość podjęcia refleksji nad tematyką tego sakramentu poprzez korespondencję mailową z Autorem - adres de.baptismo@gmail.com. Tytuł katechezy: Odwrócona pedagogika Boga.

Do prawdy o tym, że chrzest zanurza nas w Śmierć i Zmartwychwstanie Chrystusa, dorasta się powoli. Odkrywanie łaski chrztu dokonuje się latami. Jest to proces bardzo różny od tego do czego przyzwyczailiśmy się na ziemi. Tutaj, aby dostać jakąś nagrodę, najpierw trzeba na nią zasłużyć, by dostać premię trzeba na nią zapracować, by otrzymać prezent musi być jakaś okazja. Według ziemskiej pedagogiki dobry nauczyciel, uczący na przykład matematyki, nie tłumaczy uczniowi rachunku całkowego zanim wpierw nie nauczy go dodawać, mnożyć, i odejmować. I tak stopniowo przygotowuje go do coraz trudniejszych zagadnień. Z Bożą pedagogiką jest niejako na odwrót. Bóg najpierw daje, najpierw obdarza a potem pozwala odkrywać jak wielki dar otrzymaliśmy, zupełnie bez własnych zasług.

 

Niewątpliwie w odkrywaniu łaski chrztu może nam pomóc ten okres w historii Kościoła, w którym dorosłych pogan wprowadzano w wiarę chrześcijańską i przegotowywano do chrztu. Takich kandydatów z pogaństwa zwano katechumenami i wypracowano w pierwotnym Kościele specjalny program formacji, który do dziś występuje w przygotowaniu do chrztu dorosłych. Mimo całego piękna i wagi tego przygotowania sytuacja ta ma także swoje zagrożenia. Największą pokusą katechumenatu wydaje się uznanie, że taki przygotowany katechumen zasługuje na chrzest z powodu wysłuchanych kursów, kazań, zdanych egzaminów, dobrych czynów, czy porządnego życia. To tak jakby można było zasłużyć na miłość. A ona zawsze jest darmowa. Chrzest to także dar nieskończonego miłosierdzia Boga, który „wybrał nas przed założeniem świata". Z kolei w przypadku chrztu dzieci w sposób ewidentny doświadczamy darmowości łaski, ale grozi nam, że stanie się ona w naszym życiu „prezentem nierozpakowanym". Obie drogi mogą więc sobie wzajemnie pomóc i nie należy ich przeciwstawiać.

 

 

Na „dróżkach" w Kalwarii Zebrzydowskiej możemy iść albo „dróżkami" Pana Jezusa, albo „dróżkami' Matki Bolesnej. Stacje drogi krzyżowej Pana Jezusa biegną chronologicznie – najpierw jest Wieczernik, potem Ogrójec, sądy, wyrok Piłata i droga z krzyżem na miejsce ukrzyżowania, na Kalwarię. Tam kończą się stacje Jezusa w znajdującym się nieopodal pustym grobie i wspomnieniu Jezusowego Zmartwychwstania. Tak postępuje chronologia tego świata. By zmartwychwstać trzeba najpierw umrzeć. „Dróżki" Matki Bożej nie naśladują jednak tej chronologii. Pierwszą stacją dla Maryi nie jest Wieczernik, czy jeszcze wcześniej dzieciństwo i młodość Jezusa w Nazarecie, ale właśnie Zmartwychwstanie. Maryja „zachowuje i rozważa" swoje i nasze zbawienie w odwrotnej perspektywie. Ona wierząc w Zmartwychwstałego Syna schodzi z Golgoty, by w świetle tego co wydarzyło się „później" rozważać to co wydarzyło się „wcześniej". Tylko w takiej perspektywie owo „wcześniej" ma sens i nie jest igraszką losu.

Do takiej drogi z Maryją jesteśmy zaproszeni także w sprawie naszego chrztu. A ponieważ życia na ziemi nie starczy, aby łaskę chrztu pojąć, dlatego warto skorzystać z bożych „podpowiedzi" zawartych w Słowie Bożym. To przez nie Bóg odsłania przed nami swoją miłość, którą ciągle dzieli się z nami. Łaska połączona ze znakiem obmycia wodą była zapowiadana już na pierwszych stronach Biblii. W liturgii Wigilii Paschalnej, przy poświęceniu wody chrzcielnej, kapłan wypowiada słowa, które wskazującą na główne etapy dalekosiężnego zbawczego planu Boga. Rozpoczyna się on już przy stworzeniu, gdy na początku świata [Boży] Duch unosił się nad wodami, aby już wtedy woda nabrała mocy uświęcania. Następnie prowadzi nas Słowo do wód potopu, w których odnajdujemy obraz odrodzenia, bo ten sam żywioł położył kres występkom i dał początek cnotom. Niezwykle ważnym i będącym przez wieki źródłem inspiracji dla wiary był fakt wyprowadzenia Ludu Wybranego z niewoli egipskiej. Zwłaszcza bezpieczne przejście przez Morze Czerwone pozwala zobaczyć że naród wyzwolony z niewoli faraona stał się obrazem przyszłej społeczności ochrzczonych. Wreszcie w Ewangelii o życiu samego Jezusa nieustannie krążymy wokół prawdy o tym, że chrzest zanurza nas w Śmierć i Zmartwychwstanie Zbawiciela. Odnajdujemy ją w scenie chrztu Jezusa w Jordanie; w wylanej krwi i wodzie, które wypłynęły z boku Chrystusa na krzyżu i w nakazie wypowiedzianym po Zmartwychwstaniu, by „nauczać i chrzcić wszystkie narody" (Mt 28,19). To ostatnie polecenie zostało przejęte przez Apostołów z całą dosłownością i wiernością. Jego owocem jest chrzest każdego z nas, bo przecież mimo dwóch tysięcy lat mamy udział w tej samej łasce, którą Jezus obdarzył nas na krzyżu.

W praktyce katechumenatu, jako przygotowania do przyjęcia chrztu, wypracowano trzy tzw. skrutynia. Słowo to, pochodzące od łacińskiego scrutari, oznacza egzaminowanie, wnikliwe badanie kandydata, czy gotów jest na zanurzenie w Chrystusie. Badanie to odbywa się przez konfrontację własnego życia ze Słowem Bożym. To ono „egzaminuje", „bada" sumienie katechumena. Liturgia Kościoła przechowała tę tradycję i przez trzy niedziele poprzedzające Wigilię Paschalną (III, IV i V niedziela Wielkiego Postu, rok A) czytamy w czasie Eucharystii teksty z Ewangelii według św. Jana, by w ich świetle zobaczyć własne dzieje zbawienia. Są to:

- spotkanie z Samarytanką przy studni Jakubowej (J 4,4-12)

- uzdrowienie niewidomego od urodzenia (J 9,1-41)

- wskrzeszenie Łazarza w Betanii (J 11, 1-45)

Pozwólmy i my zbadać się Słowu z tych trzech skrutyniów.

Zacznijmy najpierw od spotkania Pana Jezusa z Samarytanką. Ewangelia św. Jana, najbardziej dojrzała teologicznie, opisuje rozmowę, do której miało w ogóle nie dojść. Jest południe. Jezus siedzi samotnie przy studni, przy której - wedle ludzkiej logiki - nie powinien nikt się pojawić. Nie chodzi się przecież po wodę w najgorętszej porze dnia, ale rankiem lub wieczorem. A jednak przychodzi Samarytanka. Co ją do tego skłoniło? Nie wiemy, ale możemy się domyślać, że przyszła po wodę właśnie teraz, bo chciała uniknąć wszelkich spotkań z ludźmi. Pięciu mężów i obecny partner zadali wystarczająco wiele ran, by już nie szukać jakichś relacji z kimkolwiek. Lepsza samotność i ukrycie przed wścibskimi oczami od spiekoty dnia. A tu siedzi przy studni nieznajomy Żyd. Po trzykroć nie powinno tam paść żadne słowo. Pierwszy powód już znamy – upalne południe nie jest porą do konwersacji. Ale także dwa pozostałe powody nie są błahe. Normalnie Żyd nie rozmawia z Samarytaninem („Żydzi bowiem nie utrzymywali stosunków z Samarytanami" - J 4,9), i mężczyzna nie rozmawia (i to pierwszy!) z kobietą. Musi chodzić o naprawdę wielkie sprawy, że te trzy powody, zostają przez Jezusa pominięte, a bariery kulturowe przekroczone. Co jest tą wielką sprawą? Troska o nią, o kobietę po przejściach, o jej życie wieczne. Rozpoczyna się „rozmowa nieporozumień". Jezus swoje a kobieta swoje. On mówi o tym, że może dać jej „wodę żywą", a ona, że nie ma czerpaka. Trudno się mówi z Bogiem. A może raczej trudno się mówi o sobie, o swoich najgłębszych pragnieniach, o niepokojach własnego sumienia. Ale dopiero tutaj, w spotkaniu sam na sam z Jezusem może zrodzić się wiara, że jest Ktoś, kto „powie mi wszystko" i sprawi, że „nigdy pragnąć nie będę". Tu się wszystko zaczyna – w moim osobistym spotkaniu z Jezusem. Bez tego spotkania będę tylko teoretykiem odwołującym się do opinii innych („ojcowie nasi oddawali cześć Bogu na tej górze, a wy mówicie, że w Jerozolimie należy czcić Boga") ... a tymczasem ani na tej, ani na tamtej górze... ale „w Duchu i prawdzie".

Co wynika z tego badania? Każdy z nas musi sobie sam odpowiedzieć. Wszyscy zawdzięczamy łaskę chrztu komuś – rodzicom, chrzestnym, babciom, wujkom, przyjaciołom... Ale czy zdołałem zobaczyć, że pierwszym jest zawsze Bóg? Że to On zaczyna ze mną rozmowę i na dodatek Ten, który ma mi wszystko do dania stawia siebie w pozycji spragnionego... „Pragnę" powie Samarytance i powtórzy to samo na krzyżu. Czego pragnie, czy tylko wody? Przede wszystkim mnie pragnie, mego życia, mego szczęścia... Po to mnie stworzył! Przekroczenie bramy wiary zaczyna się zawsze od spotkania z Nim – mojego sam na sam...

Skrutynium drugie to spotkanie Pana Jezusa z niewidomym od urodzenia. To kolejna sytuacja „bez wyjścia". Sądzimy, że jak ktoś jest w takim stopniu niepełnosprawnym „od urodzenia" to już tak musi pozostać. Nawet nikt o nic nie prosi. Jezus sam się zatrzymuje. On, który jest „światłością prawdziwą" staje by podarować nie jałmużnę, ale nowe życie. Wolne od ciemności grzechu. Ten długi tekst ma wiele „ukrytych pereł". Już sama ślepota, stanowi dla Ewangelisty odniesienie do największej ciemności człowieka jaką jest grzech. W języku hebrajskim ślepota znaczy tyle samo co naga skóra. A z kolei to sformułowanie każe nam przypomnieć sobie scenę z raju. Gdy Adam i Ewa spożyli owoc nagle otworzyły się im oczy na samych siebie i dokonali odkrycia, że są nadzy. Od tej pory nie widzieli Boga tylko siebie. Adam widział swoja nagą skórę i Ewa też widziała tylko tyle. To najgorsza ślepota – widzieć tylko siebie. W języku polskim wzmacniamy to doświadczenie ślepoty i mówimy o „zaślepieniu". To ono sprawia, że zamknięte na światło są nie oczy, ale serce człowieka. To z takiego zaślepienia Chrystus przyszedł nas wyzwolić. Każdego za nas. Zanim się to stanie potrzeba uznania własnego zaślepienia i posłuszeństwa Temu, który jako jedyny jest wszechwidzącym Panem.

W tekście biblijnym na ostatnie skrutynium jest opisane wskrzeszenie Łazarza. Śmieć Łazarza wydaje się jakąś grą. Najpierw umiera, grzebią go. Potem zostaje wskrzeszony z martwych, wychodzi z grobu a wszystko po to by znowu umrzeć i być pogrzebanym. O co tu chodzi? Gdy wczytamy się ten tekst okaże się, że istotą Ewangelii nie jest śmierć Łazarza, ale odkrycie jaki jest sens śmierci Chrystusa. Zagrożenie życia Pana czai się w całym opisie. Ceną wskrzeszenia Łazarza jest wyrok śmierci wydany na Jezusa. Aby Łazarz mógł żyć Jezus musi umrzeć. To jest prawda o chrzcie. Abym żył Jezus za mnie umarł. Abym był ochrzczony, abym mógł żyć w łasce, przyjmować Eucharystię – za tym stoi śmieć Chrystusa a ceną jest to, że On został ukrzyżowany. Dopiero gdy to pojmę, może wreszcie zacznę żyć sakramentem chrztu i odnawiać go z dumą oraz myśleć o nim z zatroskaniem i wspominać ze wstydem, gdy nie jestem wierny jego łasce. Gardząc nim, zapominając o nim, jestem niewierny nie tylko rodzicom, czy chrzestnym i pokładanym przez nich nadziejom, ale jestem niewierny śmierci Chrystusa na krzyżu. Bo On po to umarł, abym ja miał życie.

Nie czekajmy ze skrutyniami na czas Wielkiego Postu. Rachunek sumienia, którym kończymy każdy dzień jest dobrą okazją do tego by pozwolić się Bożemu Słowu zbadać. Jaka jest kondycja mojego serca? Czy wody chrztu nadal mnie obmywają? Co zostało z nowego człowieka, który się wtedy narodził? Czy nie czas, na drugi chrzest, którym jest sakrament pojednania(1)? Czemu chodzę smutny i nie cieszę ze źródła życiodajnej siły, która „wypłynęła z Najświętszego Seca Jezusowego, jako zdrój miłosierdzia dla nas". Bo On umarł, abym ja żył!

 

Przypisy:

1 - 13 listopada 2013 r w czasie audiencji ogólnej Papież Franciszek powiedział: „Sakrament pokuty czy spowiedź jest niczym drugi chrzest, który odsyła zawsze do pierwszego, by go umocnić i ponowić. W tym sensie dzień naszego chrztu jest początkiem pewnej drogi, drogi przepięknej, drogi do Boga, która trwa przez całe życie, drogi nawrócenia nieustannie wspieranej sakramentem pokuty. I pomyślcie również o tym: kiedy idziemy wyspowiadać się z naszych słabości, naszych grzechów, idziemy, by poprosić Jezusa o przebaczenie, ale także, by tym przebaczeniem odnowić nasz chrzest. Jest to piękne. To tak, jak byśmy w każdej spowiedzi świętowali dzień naszego chrztu. Dlatego spowiedź nie jest posiedzeniem w sali tortur, lecz świętowaniem, by uczcić dzień chrztu".

Strona korzysta z plików cookies w celu realizacji usług i zgodnie z Polityką Plików Cookies.