Szkice pamięci - ocalone wspomnienia patriotyczne cz.8

Data dodania: 2018.11.02

W jubileuszowym roku 100-lecia niepodległości Polski nasza diecezja ogłosiła niezwykły konkurs literacko-historyczny na rodzinne wspomnienia historyczno-patriotyczne pod hasłem "Szkice Pamięci - ocalić od zapomnienia" . W kolejne piątki zapraszamy do lektury najlepszych prac.

Autorem kolejnego tekstu jest dwunastoletni Miłosz Głowacki z Dąbrowy Górniczej - zdobywca wyróżnienia.

 

Zapisane w pamięci

Sierpień 1943 roku

Doskonale pamiętam tamto piękne lato. Dookoła szalała wojna, lecz w naszej małej wiosce, zatopionej wśród pól i lasów, życie płynęło spokojnie. Jakimś cudem omijało nas zło, które panoszyło się po świecie.

Tylko jeden człowiek przypominał nam, że to tylko pozory normalnego życia i nigdy nie wiadomo, co przyniesie jutro. Komendant niemieckiego posterunku, Karol Gryc. Ten czterdziestoletni mężczyzna mieszkał z żoną Wiktorią i trójką dzieci w sąsiedniej miejscowości. Wysoki, potężnie zbudowany, samym wyglądem wzbudzał respekt. Do tego bardzo inteligentny, bystry i bezwzględny. Pochodził ze Śląska i doskonale mówił po polsku. W 1939 roku zdezerterował z Wojska Polskiego i wstąpił do armii niemieckiej. Nienawidził Polaków. Obwiniał nas za śmierć swojego ojca, który zginął w Powstaniu Śląskim w bitwie o Górę Świętej Anny. Tego człowieka należało unikać jak ognia.

Niedziela, 3 sierpnia 1943 roku

To było wyjątkowo upalne popołudnie. Większość mieszkańców spędzała wolny czas na przydomowych ławeczkach. Rozmawiali, śmiali się i wspominali dawne lata. Te spotkania to była jedyna rozrywka, na jaką mogli sobie pozwolić. Ja też lubiłem siadać na ławce ze swoimi kolegami, Mietkiem, Marianem i Stasiem. Tego popołudnia graliśmy w karty. Tak bardzo pochłonęło nas to rozdanie, że nie zauważyliśmy nadjeżdżającego komendanta. Przyjechał na rowerze w towarzystwie młodego posterunkowego. Zatrzymał się przed naszą ławeczką. Widać bardzo się spieszył, bo nie założył swojego munduru. Ubrany był w białą koszulę, ciemne spodnie i wojskowe buty. Do paska przypiął swojego ulubionego wolthera. Obrzucił nas pogardliwym spojrzeniem i stwierdził, że skoro nie mamy nic do roboty, to pomożemy mu w pewnym zadaniu. Rozkazał nam zabrać ze sobą łopaty i ruszyć za nim. Bałem się tego człowieka, więc bez słowa wykonałem polecenie. Oczywiście nikt z nas nie miał roweru, więc ruszyliśmy biegiem za komendantem. Niemiec wjechał na polną drogę i kierował się w stronę lasów. Gnaliśmy tak aż do pogranicza Rębów Niegowońskich, na skraj lasu zwanego Jodlina. Tu komendant zatrzymał się, Rzucił rower w pobliskie zarośla i rozkazał nam zachować ciszę. Wszedł na ścieżkę prowadzącą w głąb lasu. Poszliśmy za nim, uważając, aby niczym nie zdradzić swojej obecności. Domyślałem się, że Niemiec urządza polowanie.

Wtedy ich zobaczyłem. Spali spokojnie pod wielką sosną, oparci o pień drzewa. Było ich pięcioro i wyglądali jak rodzina - żydowska rodzina. Dwoje starszych ludzi zapewne było małżeństwem, a dwie młode kobiety ich córkami. Na ziemi, wspierając głowę na kolanach jednej z kobiet, spał mały, może dziewięcioletni, chłopiec. Młodsza z kobiet była w zaawansowanej ciąży i w dłoniach trzymała słoiczek wypełniony wiśniami. Wiedziałem już, że to z ich powodu przybyliśmy do tego lasu i że za chwilę wydarzy się coś złego. Gryc wyciągnął pistolet zza paska. Rozkazał nam pozostać w ukryciu, a sam bezszelestnie wyszedł z zarośli. Podszedł blisko do śpiących ludzi i wycelował pistolet w głowę starszego mężczyzny. Żyd nagle otworzył oczy, ale zdążył tylko spojrzeć w twarz swojego kata. Huk wystrzału zbudził resztę rodziny. Kobiety krzyczały przerażone, a mały chłopiec zerwał się na nogi i uciekł. Nie wiem, dlaczego komendant pozwolił mu odejść. Czyżby ulitował się nad dzieckiem, bo sam był ojcem? Egzekucja trwała kilka sekund i po chwili w lesie zapanowała cisza. Nawet ptaki przestały śpiewać, spłoszone hukiem wystrzałów. Morderca kazał nam opuścić kryjówkę. Nie mogłem ruszyć się z miejsca, nie mogłem uwierzyć w to, co przed chwilą widziałem. Byłem zły na siebie i swoich kolegów, że nie zrobiliśmy nic, aby ostrzec tych ludzi. Myślałem o chłopcu. Przysięgłem sobie go odszukać i pomóc mu przetrwać resztę wojny. Powoli wyszliśmy z zarośli. Komendant najspokojniej w świecie jadł wiśnie, które wypuściła z rąk młoda Żydówka. Jego biała koszula poplamiona była krwią, ale on nie zwracał na to uwagi, pochłonięty podziwianiem swojego dzieła. Nagle stała się rzecz, której nikt z obecnych się nie spodziewał. Zza drzew wyszedł zapłakany chłopiec. Pewnym krokiem podszedł do Gryca, spojrzał mu prosto w oczy i powiedział: ,,Niech mnie pan zastrzeli. Nie mam już nikogo i nie wiem, co mam robić". Serce pękło mi z bólu. Niemiec, zaskoczony śmiałością dziecka, zaśmiał się szyderczo i kazał mu uciekać. Powiedział, że nie ma już naboi i nie może spełnić jego prośby. Znowu wstąpiła we mnie nadzieja. Malec odwrócił się smutny, spojrzał na swoją martwą rodzinę i zaczął powoli odchodzić. Nie odszedł daleko. Ciszę w lesie przerwał kolejny strzał. Niemiec z zimną krwią strzelił dziecku w plecy. Poczułem, jak łzy spływają mi po policzku, lecz to nie był czas na opłakiwanie tych ludzi. Oprawca kazał nam kopać grób, a sam zabrał się za przeszukiwanie zabitych. Kobiety ograbił z całej złotej biżuterii, ale największy skarb skrywał starszy mężczyzna. W kieszeni jego marynarki Gryc znalazł słoik wypełniony złotem i szlachetnymi kamieniami. Korzystając z chwili, gdy podziwiał swoje znalezisko, na sośnie, pod którą kopaliśmy grób, wyryłem literę "Z". Tylko tyle zdołałem zrobić, aby zaznaczyć miejsce pochówku tych ludzi. Komendant pod groźbą śmierci zabronił nam komukolwiek opowiadać o wydarzeniach w lesie. Odjechał na rowerze, zostawiając nas samych. Wracaliśmy do domu w milczeniu. Całą drogę powrotną zastanawiałem się, skąd Niemiec wiedział o Żydach ukrywających się w lesie. Odpowiedź na to pytanie usłyszałem dopiero po wojnie.

Kwiecień 1946 roku

W pewien wiosenny dzień w wiosce pojawił się Żyd nazwiskiem Josek. Udało mu się przetrwać w ukryciu i teraz poszukiwał swoich krewnych. Wiedział, że uciekali z Ząbkowic prowadzeni przez przewodnika w stronę Generalnej Guberni, której granica przebiegała koło Ogrodzieńca. Tam mieli mieć dalsze schronienie. Człowiek ten chodził od domu do domu i wypytywał o rodzinę z małym chłopcem. Dotarł i do mnie, a ja wiedziałem, że chodzi o tamtą rodzinę z lasu. Zaprowadziłem Joska do Jodliny i pokazałem grób jego bliskich. Opowiedziałem mu całą historię i obaj doszliśmy do wniosku, że zdrajcą mógł być przewodnik. Minęło trochę czasu nim udało mu się ustalić, kim był ten człowiek i postawić go przed wymiarem sprawiedliwości. Sąd w Będzinie skazał zdrajcę na 12 lat pozbawienia wolności. Gdy wyszedł na wolność, był zrujnowany. W domu pozostała tylko koza, bo reszta inwentarza została sprzedana, aby opłacić adwokatów. To i tak była zbyt niska kara za śmierć tych ludzi.

Komendant Gryc po wojnie ukrył się w Poznaniu. Zamieszkał tam też były policjant z Łośnia nazwiskiem Mancwel, który w czasie wojny był tłumaczem w gminie. Rozpoznał Niemca na ulicy i zgłosił odpowiednim władzom. Za zbrodnie wojenne Karol Gryc został skazany na karę śmierci.

Moje życie ułożyło się szczęśliwie. Ukończyłem naukę, którą przerwałem gdy wybuchła wojna, ożeniłem się i wyprowadziłem z rodzinnej miejscowości. Moi przyjaciele zostali na swoich gospodarstwach. Spotykaliśmy się czasem, ale nigdy nie rozmawialiśmy o wydarzeniach tamtego lata. Nigdy więcej nie poszedłem do Jodliny. Zostałem nauczycielem, a po kilku latach dyrektorem jednej ze szkół w Sosnowcu.

Życie biegło dalej, a czas zacierał wspomnienia, dlatego postanowiłem opowiedzieć tę smutną historię moim bliskim. Chciałem, żeby wiedzieli, że nie tylko na frontach całego świata i obozach zagłady ginęli ludzie, ale także w lasach małej, spokojnej wioski.
 
Spisano na podstawie wspomnień p. Cz. Bielskiego.

Las Jodlina - czasy współczesne

Na starej sośnie wciąż widać literę "Z", a pod nią przybity biały krzyż. Pod drzewem wypalony znicz. Są jednak ludzie, którzy pamiętają o tych, którzy zostali tu na wieczny odpoczynek.

,,Pamiętamy"
W podziękowaniu piszę ten wiersz,
w podzięce składam te słowa,
za każdą kroplę przelanej krwi,
bym życie mógł zacząć od nowa.

Za każdy dzień, co walką był,
gdy śmierć czaiła się wkoło,
Żołnierzu polski, dziękuję Ci
i w hołdzie pochylam swe czoło.

Strona korzysta z plików cookies w celu realizacji usług i zgodnie z Polityką Plików Cookies.