Ks. Tosza: Ubóstwo dotyczy każdego człowieka
Ubóstwo dotyczy każdego człowieka bez wyjątku. Zdefiniowanie tego, kto jest najbardziej potrzebujący jest trudne. Czy człowiek, który żyje w dostatku, a tak naprawdę ma puste życie, czy ten, który przeżywa radykalną formę ubóstwa materialnego, ale ma poczucie sensu w życiu, jest solidarny – mówi w rozmowie z KAI ks. Mirosław Tosza, założyciel Wspólnoty Betlejem w Jaworznie. Duchowny wraz z podopiecznymi prowadził rekolekcje "Ubogi niech do mnie przyjdzie" w Bazylice Mariackiej w Krakowie z okazji obchodzonego w niedzielę, 19 listopada, I Światowego Dnia Ubogich.
Liliana Leda (KAI): Dlaczego powstała Wspólnota Betlejem?
- Mam nadzieję, że to Duch Święty był inspiratorem i św. Teresa. A wszystko zaczęło się od tego, że przypadkiem znalazłem się na rekolekcjach prowadzonych przez wspólnotę "Wiara i Światło", która zajmuje się osobami niepełnosprawnymi umysłowo. Wtedy miało miejsce moje osobiste nawrócenie w wieku 19 lat. Tak zaczęła się moja droga z osobami, które są ubogie.
Później poszedłem do seminarium i cały czas w sercu miałem takie pragnienie, aby kiedyś zbudować taką wspólnotę, gdzie będziemy mogli żyć Ewangelią z ubogimi. To pragnienie wciąż rosło. Od proboszcza mojej rodzinnej parafii w Jaworznie dowiedziałem się, że miasto chce przekazać pustostan po starej szkole podstawowej na działalność charytatywną. I tak to się zaczęło, dokładnie w 1996 roku, 14 lutego, w walentynki.
KAI: Kim są mieszkańcy Wspólnoty Betlejem?
- To głównie osoby bezdomne, w większości uzależnieni od alkoholu, osoby, które wyszły z więzienia. To są osoby, które straciły swój dom i nie mają za bardzo gdzie wracać, albo mają dom, ale z jakiegoś powodu bycie w tym domu nie jest dobre, albo jest niemożliwe, często z uwagi na pokomplikowane sytuacje rodzinne lub materialne.
Jest też grupa, którą my nazywamy rezydentami. To osoby, które są już jakiś czas we wspólnocie i podjęły decyzję, że będą tam mieszkać na stałe. Inni spędzają u nas czas potrzebny do tego żeby się pozbierać, odnaleźć w życiu, rozejrzeć. Część osób, która u nas mieszka pracuje zawodowo, reszta na terenie wspólnoty. Jest też czas na odwiedziny przyjaciół i rodziny. W niedzielę mamy o 11 Mszę św., na którą przychodzi dużo naszych przyjaciół, zwykle jest około 100 osób. W sezonie pasterskim przez pięć miesięcy na Bacówce wypasamy nasze alpaki, owce i osły.
KAI: Św. Brat Albert uznał, że najlepiej będzie mógł pomagać potrzebującym, kiedy stanie się jednym z nich, podobnie św. Franciszek, który udał się do Gubbio, aby zamieszkać z trędowatym. Ksiądz również stworzył Wspólnotę, w której zamieszkał z ubogimi...
- O tym mówi też papież Franciszek w liście na Światowy Dzień Ubogich, że św. Franciszek nie tylko przytulił trędowatego, ale pojechał, aby z nim zamieszkać. To doświadczenie też powtarza się w różnych odmianach historii Kościoła. Św. Brat Albert odkrył, że nie wystarczy przychodzić, dawać rzeczy, spędzać jakąś cząstkę swego czasu. To jest pewien pomysł, ale to nie my go wymyśliliśmy tylko Bóg, który posłał Chrystusa po to, aby był ubogim z nami, nie po to aby nam pomagał w cudzysłowie „na dystans”, tylko żeby się stać jednym z nas. To nie jest jakaś wielka forma bohaterstwa taki styl życia, bo to jest styl życia, który przyjął Bóg. On uznał to za stosowne, że najlepszym pomysłem będzie stanie się jednym z nas. To logika wcielenia.
KAI: W każdym człowieku jest takie miejsce, które świadczy o jego ubóstwie, więc może nie powinniśmy dzielić ludzi na tych, którzy są ubodzy i tych, którzy pomagają. Czy można powiedzieć, że ubóstwo jest czymś uniwersalnym?
- Zdecydowanie tak. Ubóstwo nie dotyczy jakieś jednej grupy społecznej, nie jest tylko materialne, ale dotyczy każdego człowieka bez wyjątku. Ma ono tylko różne formy. Jest ubóstwo fizyczne, duchowe, materialne.
Zdefiniowanie tego, kto jest najbardziej potrzebujący jest trudne. Czy bardziej potrzebujący jest człowiek, który żyje w dostatku, a tak naprawdę ma puste życie i nie wie, po co żyje, czy taki, który przeżywa radykalną formę ubóstwa materialnego, jest mu z tym ciężko, ale ma poczucie sensu w życiu, jest solidarny z innymi? Ciężko powiedzieć, czyj stan jest bardziej opłakany.
Nam się tylko wydaje, że największa bieda to jest ta materialna. Ubóstwo duchowe jest trudne i mniej zauważalne, jest ukryte, trudno go dostrzec. Ludzie się go wstydzą, nie uznają go, bo uważają że z tego powodu stracą autorytet. Najłatwiej dostrzec to ubóstwo zewnętrzne, że ktoś jest biedny i chodzi potargany.
KAI: Jak w dzisiejszych czasach pomagać mądrze?
- Papież Franciszek w tej materii burzy spokój zarówno tym, którzy dają jak i tym, którzy wyciągają ręce. Papież mówi, że nie wystarczy dawać pieniądze, nawet z perspektywy tak zwanej sprawiedliwości czy roztropności. To nie jest jedna perspektywa.
Często zastanawiamy się, czy dać pieniądze czy nie dać, czy w ten sposób pomagamy czy kogoś psujemy i pomagamy w tym psuciu. A papież Franciszek mówi: to nie jest podstawowa płaszczyzna. Podstawowa płaszczyzna to jest płaszczyzna bliskości. Nie wystarczy, że będziemy podejmować takie spontaniczne gesty, ponieważ to jest tylko preludium, przygotowanie do prawdziwej więzi. Chodzi o to, aby wejść w kontakt z ubogim, wyciągnąć do niego rękę i spojrzeć mu w twarz. To jest bezlitosne dla tych, którzy próbują swoją pomoc ograniczać tylko do dawania pieniędzy i robić to na dystans. Wtedy próbujemy uspokoić swoje sumienie. Franciszek mówi: to nie wystarczy. I tu jest bezlitosny, ale bezlitosny jest też dla biednych, którzy też są powołani do dawania. W naszej wspólnocie mocno to akcentujemy.
KAI: Papież Franciszek niejako apeluje do ubogich o to, aby ich ubóstwo było ewangeliczne...
- To jest znakomite. Papież mówiąc o tym ewangelicznym charakterze ubóstwa, podkreśla, że ono pozwala bardziej angażować się w pomoc innym i być bardziej odpowiedzialnym. Jest takie ubóstwo, na które człowiek się decyduje mając jakby inne możliwości. Najczęściej ludzie biedni, którzy od wielu lat żyją w takim stanie, nie widzą już perspektyw dla siebie, ich bieda już jest na tyle radykalna i weszła w ich krew, ze nie widzą już wyjścia. To nie znaczy, że go nie ma, ale oni już go nie widzą. To tak jak Chrystus, o którym napisali, że nie skorzystał ze sposobności, aby być na równi z Bogiem, ale sam ogołocił samego siebie.
Taki jest sens ewangelicznego ubóstwa, on nie polega na tym, że ja się pozbywam rzeczy, dystansuję do posiadania, tylko po to, aby się skupiać na swojej świętości, ale po to, aby być bardziej "dla". Franciszek mówi, że ubodzy muszą pamiętać, że ich ubóstwo, oprócz tego, ze bywa ubóstwem dotkliwym, materialnym, jest też ubóstwem, które może być ewangeliczne, a jest ewangeliczne wtedy, kiedy jest "dla".
Często jesteśmy podejrzliwi w stosunku do bogatych, że bogaci mają dużo i nie chcą się dzielić, ale bywa też tak, że to biedni nie chcą się dzielić. My jesteśmy też przeciwko takiemu idealizowaniu człowieka biednego, że jak ktoś jest biedny, to już jest pokrzywdzony, nikt go nie kocha i jest wykluczony społecznie. Z jednej strony może człowiek sam siebie wykluczyć, ale jest takim moment, kiedy trzeba wziąć odpowiedzialność za swoje życie i to uznać, czyli jestem biedny, nie mam domu, ale jestem uczciwy wobec siebie, bo dostrzegam, że w jakiejś mierze jest to też moja zasługa. Nie jestem tylko ofiarą, ale też sprawcą. Nie tylko doznałem krzywdy, ale też krzywdziłem. Tu nie chodzi o oskarżanie, ale uczciwe ocenianie, dlaczego jestem tu gdzie jestem dzisiaj. To jest uznanie też swojej odpowiedzialności za życie i za swoją przeszłość. Ważne jest odkrycie, że nawet będąc biednym i mając niewiele, nie tracę tej umiejętności dzielenia się.
Mamy we wspólnocie takie hasło, że nikt nie jest na tyle biedny, żeby nie miał czego ofiarować i na tyle bogaty, żeby niczego nie potrzebował. To wymaganie od ubogich też jest szalenie ważne.
Gdy przychodzi ktoś do Wspólnoty i pyta czy jest miejsce to mówię, że tak, ale nie wiem czy dla ciebie. Od razu chcemy zlikwidować taki argument, że jestem biedny, więc musicie mi pomóc. Zanim z nami zamieszkasz to coś daj z siebie. Zanim przyjmiemy cię do domu to udowodnij , że to co jesteś w stanie z siebie dać, to dasz. Bywa tak, że kogoś już na drugi dzień nie ma. Ale to pokazuje, że nie jest na tyle zdesperowany by pracować i żyć w naszym domu.
Papież jest kojarzony z gestami wobec biednych, mobilizuje do tego Kościół, ale mówi: uwaga, biednym trzeba stawiać wymagania i mieć odwagę im przypominać, że ubóstwo może być ewangeliczne.
KAI: Czy można powiedzieć, że Światowy Dzień Ubogich jest organizowany nie tylko dla potrzebujących, ale też dla tych zamożnych, aby zobaczyli ubogiego obok siebie?
– To jest dobre pytanie. My możemy podejrzewać bogatych o to, że się lansują. To bardzo ciekawy temat mediatyzacji miłosierdzia. Dzisiaj znalezienie równowagi w tej materii jest strasznie trudne i strasznie ważne. Ta granica między chwaleniem się a dzieleniem się dobrymi praktykami jest bardzo delikatna. Światowy Dzień Ubogich jest bardzo potrzebny, ponieważ spotkanie zmienia. Mamy też takie hasło we Wspólnocie, że „Betlejem to miejsce, które zmienia”.
Nieraz zupełnie do końca nie wiemy dlaczego się angażujemy, a to co się wydarza w spotkaniu nagle jest dla nas jakimś objawieniem, odkryciem czegoś na nowo. To kapitalna inicjatywa. Namiot Spotkań, który stoi na Małym Rynku jest szansą. Oczywiście nie rozwiąże problemów i nie ma też charakteru tylko happeningowego. To co dzieje się w spotkaniu ma ogromną wartość, tu nie ma wyreżyserowanych spotkań, jest bliskość z ubogim.