Szkice pamięci - ocalone wspomnienia patriotyczne cz.10
W jubileuszowym roku 100-lecia niepodległości Polski nasza diecezja ogłosiła niezwykły konkurs literacko-historyczny na rodzinne wspomnienia historyczno-patriotyczne pod hasłem "Szkice Pamięci - ocalić od zapomnienia" . W kolejne piątki zapraszamy do lektury najlepszych prac.
Autorką kolejnego tekstu jest wyróżniony przez jury Karol Woźniak z Sosnowca (l. 13).
Moja prababcia Halinka – nr 5990
Właśnie wróciłem z podwórka; grałem w piłkę z chłopakami… Śmiech, beztroska zabawa - bardzo to lubię!
Wszedłem z impetem do jadalni i… zamarłem. W fotelu drzemała moja ukochana prababcia Halinka. Spojrzałem z czułością na Jej pogodną twarz otoczoną siwymi kosmykami włosów… Cichy, miarowy oddech prababci współgrał z tykaniem wielkiego zegara, który mamy w naszym pokoju. Przysiadłem na rogu fotela i patrząc na nią przypomniałem sobie opowieści prababci o jej dzieciństwie. Nie było ono szczęśliwe i beztroskie…
75 lat wcześniej w tym samym domu, w tym właśnie pokoju rozgrywały się straszne sceny. Była godzina 2. w nocy, kalendarz wskazywał datę 11 sierpnia 1943 roku. Rozpoczęła się brutalna rewizja. Żołnierze wyrzucali z szaf wszystkie rzeczy, szukając jakichś dokumentów. Małą Halinkę wraz z mamą zabrano na policję w Jęzorze. Po kilku godzinach doprowadzono tam także jej tatę. Podczas nocnej wizyty gestapowców w domu on pracował na nocnej zmianie w kopani "Mysłowice". Tam aresztowany, został przywieziony na posterunek.
Rodzice mojej prababci, a szczególnie jej ojciec, Franciszek Knapczyk, zaangażowani byli w działalność organizacji niepodległościowych – to właśnie spowodowało, że zainteresowali się nimi hitlerowcy. Po kilku dniach straszliwej niepewności rodzina dowiedziała się, że zostanie rozdzielona. Jedenastoletnią Halinkę esesmani wyrywali z rąk krzyczącej matki. Praprababcia Stefania nie chciała pozwolić, by żołnierze rozdzielili ją z ukochaną jedynaczką. Jednak na nic były jej wysiłki... Obie nie mogły wtedy wiedzieć, że widzą się po raz ostatni… Pradziadkowie trafili do Oświęcimia i Brzezinki. Tam za swoje przekonania i odwagę złożyli największą ofiarę – stracili życie.
Tymczasem Halinkę zabrano do transportu i umieszczono w Kinderlagrze w Pogrzebinie koło Raciborza… Rozpoczęła się gehenna 11 letniego dziecka, o które tak niesprawiedliwie upomniała się wojenna zawierucha.
Razem z prababcią do Pogrzebina trafiło kilkoro innych dzieci z Jęzora, a wśród nich jej kuzyn Adolf (Dolek) oraz kilkunastomiesięczny chłopczyk Wiesio. Mama Wiesia – pani Szewczykowa - jeszcze na posterunku policji w Jęzorze błagała prababcię, aby zaopiekowała się Jej synkiem. Bardzo bała się, żeby Wiesio nie stał się bezimiennym dzieckiem, które nie wie, skąd pochodzi, ani jak się nazywa… Moja kochana prababcia bardzo starała się spełnić daną obietnicę i otoczyła Wiesia praktycznie macierzyńską opieką i troską.
Mali więźniowie Kinderlagru w Pogrzebinie zakwaterowani byli w budynku starego klasztoru. Warunki tam panujące były straszne. Piętrowe prycze wyposażone w lichutkie koce nie pozwalały na spokojny sen. Dzieciaki musiały walczyć z dojmującym i przenikliwym zimnem. Był to także czas straszliwego głodu. Bardzo skromne racje żywnościowe nie wystarczały, by zapełnić dziecięce brzuszki… Młodsze dzieci, nie rozumiejąc położenia w jakim się znalazły, przeraźliwie szlochały, wzywając swoje mamusie, lgnęły do starszych towarzyszy niedoli, którzy, choć niewiele starsi, starali się na wszystkie sposoby, by umożliwić maluszkom przeżycie w tych strasznych warunkach.
Po niedługim czasie dzieci zostały rozrzucone po kolejnych obozach. Prababcia wraz z innymi dzieciakami z Jęzora trafiła do obozu w Żorach, a po kilku miesiącach znaleźli się oni w obozie w Boguminie.
Straszna była obozowa rzeczywistość… Głód i chłód nie były jedynymi trudnościami, z którymi przyszło walczyć małym więźniom. Prawdziwą walkę toczyć musieli bowiem z pluskwami i świerzbem. Ich małe ciałka pokryte były ranami po ugryzieniach insektów, ale też ranami powstałymi w wyniku uporczywego drapania się. Malutki Wiesio cierpiał szczególnie z powodu wrzodów na głowie. Biedny chłopczyk spał na rękach u mojej prababci, tak, by obolała główka nie stykała się z szorstkim kocem. A moja kochana prababcia myślała wówczas o tym, co powiedziałaby mamusi Wiesia, gdyby chłopczyk nie przeżył… jak spojrzałaby Jej w oczy… Tak straszna odpowiedzialność ciążyła na 12-letniej dziewczynce.
Równo rok po straszliwych chwilach związanych z aresztowaniem dzieci przewiezione zostały do obozu w Potulicach koło Bydgoszczy – bardzo daleko od ich rodzinnych stron. Tam właśnie Halinka stała się obozowym numerem 5990, o czym przypominała tabliczka zawieszona na jej szyi. Wszystkim dzieciom ogolono główki i przydzielono obozowe ubrania. Prababcia wspominała, jakim przerażeniem napełniła ją konieczność wspólnej kąpieli w łaźni. Słyszała już bowiem o praktykach w Oświęcimiu – bardzo bała się zagazowania. Nie potrafię sobie nawet wyobrazić, jak wielki lęk musiał jej w tamtej chwili towarzyszyć…
Kolejne dni i godziny niewoli upływały nie tylko na walce z zimnem, głodem i robactwem, ale i na ciężkiej pracy. Mali więźniowie pracowali od rana do nocy w pobliskich gospodarstwach wykonując typowo rolnicze zajęcia. Praca ta była wielkim obciążeniem dla młodych, wycieńczonych organizmów; bolały nogi, ręce, plecy…
Mimo to dzieci dodawały sobie nawzajem otuchy i w tych nieludzkich warunkach szukały pociechy we wspomnieniach i modlitwie. W grudniu 1944 roku, w okresie Bożego Narodzenia, zorganizowały nawet szopkę świąteczną, sami wcielając się w postacie tak dobrze znane z beztroskich chwil spędzonych w rodzinnych domach. Stara lalka zastąpiła im Dzieciątko Jezus…
Mijał czas. Styczeń roku 1945 był bardzo śnieżny i mroźny. Z każdym dniem stawało się coraz jaśniejsze, że ich gehenna może się wkrótce skończyć. Nadzieję w dziecięcych serduszkach rozpalały wieści o rychłym końcu wojny. Perspektywa powrotu do domu, do rodziców dodawała im sił do codziennej walki o życie…
Wreszcie stało się! Koniec! Kto odda tę dziecięcą radość na wieść, że Niemców już nie ma, że opuścili obóz, uciekając w pośpiechu, kiedy słychać było śpiewny język rosyjski zamiast tak uprzykrzonej mowy niemieckiej!
Długa, długa była jeszcze droga prababci Halinki do domu rodzinnego, wiele trudności do pokonania było jeszcze przed dzieciakami z Jęzora, ale w końcu się udało! Po powrocie prababcia dowiedziała się, że jest sierotą. Wojna odebrała jej wszystko – ukochanych rodziców, beztroskie dzieciństwo, tak wiele pięknych chwil ukradła zawierucha wojenna i nigdy przecież ich już nie odda…
Zegar nadal tyka w pokoju, z ogrodu dobiega gwar zabaw moich sióstr, w oddali słychać przejeżdżający samochód…
A ja wciąż patrzę na ciebie, prababciu…
Ja mam spokojne, beztroskie dzieciństwo. Mogę się uczyć, bawić, mogę zdobywać świat… Mogę przytulić moją mamę… Mogę!!!
Jestem z Ciebie dumny, prababciu Halinko… Dałaś radę…