Rozmowa z ks. Jackiem Olchawą

Data dodania: 2012.08.31

Zapraszamy do lektury ostatniej rozmowy z naszego wakacyjnego cyklu - z ks. Jackiem Olchawą, administratorem parafii Chrystusa Króla w Dąbrowie Górniczej.

Na terenie Księdza nowej parafii mieszka moja bardzo bliska rodzina. Zrobiłem mały wywiad i chwalą Księdza przede wszystkim za dużą transparentność, informowanie o wszystkich przedsięwzięciach. To Księdza zdaniem dobra metoda?

Czy ona jest dobra to się okaże. Póki co ciągle się uczę. Dotąd, kiedy przechodziłem z parafii do parafii zmieniała się szkoła, środowisko, ale zakres obowiązków pozostawał podobny. Natomiast tutaj trzeba było większość tych rzeczy odłożyć i zacząć się zajmować czymś zupełnie nowym. Na pewno transparentność jest czymś, na czym mi zależy. Chciałbym wobec ludzi być wiarygodny. Wydaję ich pieniądze, które oni ofiarują po to, aby parafia mogła funkcjonować. Chcę mieć świadomość, że ci ludzie wiedzą dokładnie na co one idą.

To coś, czego nauczył się Ksiądz w którejś z dotychczasowych parafii, czy autorski pomysł?

Parę lat temu byłem na zastępstwie w parafii pod Wiedniem. To było bardzo ciekawe doświadczenie, zderzenie z nową rzeczywistością, w której wiele rzeczy może zupełnie inaczej funkcjonować. Tam ksiądz jest po to, żeby być księdzem, a nie np. żeby zajmować się naprawą dachu.

Czyli to, co w warszawskiej katedrze mówił do kapłanów Benedykt XVI – macie być specjalistami od spotkania człowieka z Bogiem, a nie ekspertami w sprawach ekonomii, budownictwa czy polityki...

Tak, ale tutaj nie jest to możliwe, bo nasze parafie zupełnie inaczej funkcjonują. Tam jest rada duszpasterska, rada ekonomiczna, asystent duszpasterski zajmujący się prowadzeniem grup. Nie muszę się wprawdzie na wszystkim znać, ale muszę umieć dotrzeć do ludzi, którzy się znają, mieć do nich zaufanie, radzić się, szukać pomocy.

Marzy się Księdzu takie zaangażowanie wiernych w życie parafii? Duszpastersko, ekonomicznie...

Jak najbardziej. Marzy mi się – to jest chyba dobre określenie – żeby w parafii móc współpracować np. z radą duszpasterską...

Zamierza ją Ksiądz powołać?

Tak, ale na to potrzeba czasu. To jest odpowiedzialne posunięcie, które ma pomagać, a nie generować niepotrzebne napięcia. Trudno stworzyć taką radę, gdy się nie zna ludzi. Wszystko przyjdzie z czasem.

Spotyka się Ksiądz z objawami życzliwości parafian, ludźmi deklarującymi chęć pomocy czy podsuwającymi pomysły?

To jest jedna z rzeczy, które dały się zauważyć od samego początku. Często to zwykłe gesty – ktoś się uśmiechnie, przywita, powie, że dobrze byłoby zrobić to czy to. Prosiłem o takie sugestie i dostaję ich sporo. Są ludzie, którzy np. zajęli się kwiatami przy kościele. To bardzo cenne.

To żywa duszpastersko wspólnota? Dużo osób na Mszach św., ministrantów, grup parafialnych?

Pozytywnie zaskoczyła mnie duża liczba przystępujących do spowiedzi i traktujących ją bardzo poważnie. Praktycznie zawsze, kiedy się usiądzie w konfesjonale, ktoś przychodzi i nie są to pojedyncze osoby. Często oczekują czegoś więcej, niż tylko rozgrzeszenia – jakiegoś kierownictwa duchowego. Ministranci są, ale wakacje nie są dobrym czasem na rozeznawanie liczebności takich wspólnot.

Jakie troski materialne czekają Księdza w kościele i jego otoczeniu?

Kościół niestety nie jest ogrzewany. Zrobiliśmy wstępne rozpoznanie i wiemy, ile by to kosztowało, ale jest to na tyle poważny temat, że trzeba z tym poczekać. Pojawiło się też kilka drobniejszych spraw, z którymi radziliśmy sobie na bieżąco, choćby wymiana mikrofonów i wzmacniacza, która kosztowała prawie trzy tysiące. Zająłem się też remontem plebani – trzeba było to zrobić. Wymieniliśmy wszystkie rury kanalizacyjne, rury z wodą, kocioł do ogrzewania. Trzeba też odnowić kancelarię, zorganizować punkt wydawania przez Akcję Katolicką żywności, a to wszystko niestety nie są prace, które można by zrobić na raty. Trzeba było po prostu rozgrzebać dom.

Plebania z kancelarią są fatalnie usytuowane. Niby blisko kościoła, ale rozdzielone ruchliwą drogą, a żeby przejechać samochodem, trzeba zrobić ogromne koło. Czy w perspektywie wielu lat widzi Ksiądz potrzebę budowania nowej plebanii gdzieś przy kościele?

Dla mnie to nie jest duży problem – tak było, tak jest i trzeba funkcjonować w tych realiach, bo nie jesteśmy w stanie tego tak od razu zmienić. Jeden z księży mieszka przy kościele. Prace, które wykonujemy w tej chwili sprawią, że będziemy w stanie normalnie funkcjonować, a potem zobaczymy, czy rzeczywiście ta plebania jest konieczna i czy w ogóle, ze względów przede wszystkim materialnych, jest możliwe poruszanie takiego tematu.

Kto jest dla Księdza wzorem w kapłańskiej pracy?

Nie mam jakiegoś jednego wzoru. Właściwie od każdego z moich proboszczów po drodze coś podpatrzyłem. U jednego to, że ważna jest informacja, czyli to od czego Pan zaczął. Inny z moich proboszczów uświadomił mi, że podstawą w parafii jest to zwykłe, codzienne duszpasterstwo. O nie trzeba zadbać, a potem dopiero z niego wyrastają różne inne rzeczy. Akurat zajmowałem się wtedy świetlicą i stowarzyszeniem, a on sprowadzał mnie na ziemię i mówił: to jest najważniejsze, od tego się zaczyna. I tak od każdego coś zaczerpnąłem...

A jakiś szczególny orędownik w Niebie, do którego Ksiądz się zwraca o pomoc i wsparcie?

Błogosławiony Jan Paweł II.

Co w tej postaci szczególnie jest Księdzu bliskie, na co położyłby Ksiądz nacisk?

Myślę, że jego bliskość z Panem Bogiem, zżycie z Chrystusem. To co nazywamy pobożnością. Trochę się wyświechtało to słowo, ale ono jest bardzo konkretne i pojemne.

Kiedy zaczął Ksiądz odpowiadać „bliskość..." myślałem, że powie Ksiądz „bliskość z ludźmi", bo to też było znamienne u Jana Pawła II i pasowałoby do wcześniejszych wypowiedzi. Ale skoro zwrócił Ksiądz uwagę na bliskość z Bogiem, to czy czasem nie jest ciężko pamiętać o Duchu i rozmodleniu w codziennych obowiązkach, stosie papierów i wymianie rur kanalizacyjnych?

Nieraz się nad tym zastanawiałem, gdyż od dawna przerabiam problem takiego aktywizmu. W dwóch parafiach zajmowałem się świetlicami środowiskowymi i musiałem być organizatorem, koordynatorem z całą masą obowiązków. Nieraz sam siebie pytałem: co to ma wspólnego z byciem księdzem? Dopiero jak człowiek przyklęknie na koniec dnia w domu czy w kościele, przed tabernakulum, to jakoś wszystko zaczyna się wtedy scalać.

Wspominał Ksiądz o świetlicach. Tutaj też się marzy księdzu taka instytucja? Jest potrzeba, żeby ona zaistniała?

Na wiele rzeczy muszę póki co odpowiedzieć: zobaczymy... Nie chcę wykonywać gwałtownych ruchów, czy wnosić gotowych pomysłów. To życie pokazuje, czym trzeba się zająć. Trzeba przejść przez okres prozaicznych remontów, żeby móc normalnie funkcjonować, także duszpastersko.

Ostatnia Księdza parafia to św. Andrzeja w Olkuszu. Gdzie wcześniej Ksiądz pracował?

Jaworzno-Szczakowa, wcześniej Jaworzno-Byczyna. Przedtem trzy lata byłem wychowawcą w seminarium, zaś moja pierwsza posługa to 2 lata w Sułoszowej.

Czyli to pierwsza Księdza praca w Zagłębiu. Widzi Ksiądz jakieś różnice w podejściu ludzi?

W mojej poprzedniej parafii proboszczem był ks. Mieczysław Miarka, który kilkadziesiąt lat pracował w Zagłębiu. Przed odejściem powiedział mi wiele życzliwych i uspakajających słów, które się sprawdziły. Ludzie i ich problemy są wszędzie podobni.

Wspomniał Ksiądz o pracy w seminarium. Co ona Księdzu dała?

Miałem kontynuować studia licencjackie i być wychowawcą. To było ciekawe doświadczenie, bo przyszedłem po 2 latach od święceń, więc to byli moi koledzy. Ksiądz rektor wymyślił takie rozwiązanie, abym nie musiał wypowiadać się w sprawach kleryków, których znałem. Ta praca uświadomiła mi, że miejsce księdza jest w parafii – tak paradoksalnie. Zawsze lubiłem się uczyć i cieszyłem się, że mogę nadal studiować, jednak powrót do parafii po tych 3 latach uświadomił mi, że to jest właściwe miejsce kapłana.

Czyli kariera naukowa nigdy się księdzu nie marzyła?

Przestała mi się marzyć.

Ks. Pawlukiewicz mówił kiedyś o swoich kolegach kapłanach, że kiedy zostawali proboszczami widział, że momentalnie dojrzewają. Czuje ksiądz w sobie taki proces – odpowiedzialność, która zmusza do dojrzewania?

Odczuwam przeskok w obowiązkach, jednak to zarządzanie świetlicami, o którym wspominałem dały mi dobrą szkołę. To było przygotowanie do zadań i roli koordynatora. Miało w sobie sporo z tego, za co teraz musiałem się wziąć – jakiejś odpowiedzialności, organizowania i odpowiadania za pewne rzeczy. Jestem też przekonany, że wiele mnie to nauczyło. W Jaworznie-Byczynie organizowaliśmy świetlicę od podstaw wraz z grupą nauczycieli i był to czas, który nauczył mnie współpracy z ludźmi. Okazało się, że o wiele więcej można osiągnąć, kiedy się zaufa ludziom. Wcale nie trzeba wszystkiego robić samemu, wystarczy tylko znaleźć właściwych ludzi i pozwolić im działać. To było dla mnie takie otwieranie oczu na rzeczy na pozór oczywiste.

Czeka ksiądz z niecierpliwością na wizytę duszpasterską? To dobra okazja żeby poznać ludzi bliżej, troszkę z nimi porozmawiać, wejść w ich środowisko.

Chyba nie sięgam jeszcze tak daleko. Obowiązki sprawiają, że żyję dniem dzisiejszym. W przeszłości przez jakiś czas miałem problem z kolędą. Męczyło mnie to, że jest ona nie do końca wykorzystaną szansą. Ale z czasem dotarło do mnie, że to tak do końca ode mnie nie zależy. Kolęda, bez względu na to, co o niej myślimy, jest bardzo cennym doświadczeniem. Nie zawsze łatwym, ale cennym, zwłaszcza na początku, kiedy jest się w parafii „nowym". Potem w kościele, czy na ulicy spotykając ludzi, znam ich twarze, wiem, że mogę się do nich odezwać. Jest to już jakaś forma znajomości, a to naprawdę zmienia relacje. Także Mszę św. przeżywa się inaczej, gdy w kościele widzę ludzi, których znam już z kolędy.

ROZMAWIAŁ: JAROSŁAW CISZEK

Strona korzysta z plików cookies w celu realizacji usług i zgodnie z Polityką Plików Cookies.