Lekarz, który został księdzem – rozmowa z ks. Grzegorzem Kossem
Mówiąc o powołaniu w kontekście zawodu zwykle mamy na myśli 3 profesje – przede wszystkim kapłana, ale też nauczyciela i lekarza. Przywykliśmy do połączenia ksiądz-nauczyciel, bowiem większość kapłanów katechizuje lub katechizowała, ale ksiądz-lekarz to jednak rzadkość. Jak kształtowało się w Księdzu odkrywanie obydwóch powołań?
Powołanie do kapłaństwa dojrzewało we mnie przez dłuższy czas. Już pod koniec szkoły średniej pojawiła się myśl, czy po maturze nie wstąpić do seminarium. Wybór jednak padł na medycynę – dziedzinę, której istotę stanowi piękna służba człowiekowi choremu. Rozpocząłem sześcioletnie studia na Wydziale Lekarskim ówczesnej Śląskiej Akademii Medycznej (obecnie Śląski Uniwersytet Medyczny) w Katowicach, które ukończyłem w 1998 roku uzyskaniem dyplomu lekarza medycyny. Następnie odbyłem roczny staż w szpitalach Sosnowca i Będzina. A ponieważ zarówno podczas studiów, jak i bezpośrednio po nich, myśl by zostać księdzem nie tylko nie zaniknęła, ale przerodziła się w pragnienie pójścia drogą powołania kapłańskiego, pod koniec stażu podjąłem decyzję wstąpienia do Wyższego Sosnowieckiego Seminarium Duchownego i niemal prosto z sali operacyjnej przeniosłem się do Krakowa. Tam rozpoczęła się moja droga formacji i studiów filozoficzno-teologicznych. Siłą rzeczy medycyna zeszła na drugi plan. Pomimo uzyskania po stażu prawa wykonywania zawodu, nie podjąłem już ścieżki specjalizacyjnej. Obecnie, ze względu na trwającą dłużej niż 5 lat przerwę w praktyce lekarskiej, moje prawo wykonywania zawodu jest zawieszone. Aby je odwiesić, musiałbym zgłosić okręgowej radzie lekarskiej chęć powrotu do aktywności zawodowej i odbyć odpowiednie przeszkolenie.
Planuje Ksiądz odwiesić to uprawnienie?
Ze względu na czas, jaki upłynął od zakończenia studiów nie byłoby to łatwe. Nie widzę też takiej potrzeby – niech leczeniem zajmują się lekarze, dla których praca w szpitalu, przychodni, czy gabinecie jest podstawowym w ich życiu sposobem służenia bliźnim.
Bycie lekarzem to rzeczywiście powołanie?
Tak. Nie można być chłodnym profesjonalistą w kontakcie z drugim człowiekiem, zwłaszcza z człowiekiem cierpiącym, często przeżywającym lęk, niepokój o przyszłość. W ten zawód wpisane jest zaangażowanie przekraczające ramy wyznaczone przez rytm pracy w placówce służby zdrowia – lekarz po zamknięciu drzwi szpitala nigdy nie odcina się od wszystkiego, co się w nim dzieje. Myśli o tych, którym stara się pomóc także poza miejscem pracy. Musi być też przygotowany na mierzenie się z niełatwymi dylematami. Poza tym profesja lekarska wymaga szczególnych predyspozycji – empatii, umiejętności wczucia się w sytuację osoby cierpiącej i gotowości służenia jej nie tylko umiejętnościami i wiedzą, ale także swoim człowieczeństwem. To są cechy, które w jakimś stopniu pewnie można wypracować, ale by być dobrym lekarzem iskra Boża jest niewątpliwie potrzebna.
Co Księdzu dały te lata związane z medycyną? Nie było to przypadkiem zmarnowane 7 lat, które tylko opóźniły rozpoczęcie formacji seminaryjnej?
Na pewno nie. Już w seminarium nie miałem wątpliwości, że doświadczenia związane z okresem studiów medycznych i pracy w szpitalu mają wielką wartość. Dzięki nim łatwiej mi patrzeć na człowieka w sposób całościowy, rozumieć że jest jednością ciała i duszy, że obydwa wymiary są fundamentalnie ważne i zależą od siebie wzajemnie. Bezcennym doświadczeniem okazała się nie tylko zdobyta wiedza, ale także relacje z ludźmi, które nawiązałem w tamtym czasie – koleżankami i kolegami studentami, lekarzami oraz chorymi. To właśnie kontakt z tymi ostatnimi stał się bodźcem do refleksji nad nieodłącznym wymiarem życia ludzkiego, jakim jest cierpienie. Czas studiów był także okresem intensywnego zaangażowania w duszpasterstwo akademickie, z którego wyniosłem doświadczenie Kościoła jako konkretnej wspólnoty osób żyjących wiarą, pogłębiających ją również w wymiarze intelektualnym i podejmujących inspirowane nią inicjatywy na rzecz innych.
Jaką wartość może mieć dla człowieka cierpienie i choroba?
To trudne pytanie. Trudne, gdy – jak mówi Jan Paweł II w liście apostolskim o chrześcijańskim sensie ludzkiego cierpienia Salvifici doloris – "stawia je człowiek człowiekowi, ludzie ludziom – a także, gdy stawia je człowiek Bogu". Trudne, gdy stawia się je lekarzowi, bo lekarz nie godzi się z cierpieniem i stara się nieść ulgę osobie cierpiącej przez stosowanie odpowiedniej terapii i walkę z bólem ciała. Cierpienie to jednak pojęcie dużo szersze niż sam ból – człowiek jest istotą nie tylko fizyczną, ale także psychiczną i duchową. Stąd ból fizyczny wiąże się zawsze z wpływem na psychikę i dotyka ducha. Trudno znaleźć odpowiedź na pytanie o sens cierpienia poza wymiarem wiary. Jako wierzący w Boga, który jest miłością, jesteśmy przekonani, że On nie chce niczyjego cierpienia i choć czasem dopuszcza sytuacje, w których człowiek zmaga się np. z chorobą, nigdy nie zostawia go samego. Bóg jest szczególnie bliski cierpiącego, towarzyszy mu i prowadzi także przez trudne momenty ku Sobie. Czas cierpienia może stać się więc szansą spotkania miłującego Boga, odkrycia Go jako kogoś, komu nie jestem obojętny, kto jest przy mnie, kto mnie przeprowadza przez najciemniejsze chwile życia, wspomagając Swoją łaską, kto mnie rozumie jak nikt inny. On sam przecież stał się człowiekiem i przyjął na siebie cierpienie. Świat cierpienia nie jest więc Bogu obcy. W Jezusie sam go doświadczył we wszystkich wymiarach: fizycznym, psychicznym i duchowym.
A jak Ksiądz jako lekarz odniósłby się do niedawno uchwalonej w Belgii ustawy dopuszczającej eutanazję dzieci?
Powołaniem lekarza jest ratowanie życia, a nie zabijanie człowieka. Uchwalenie tej ustawy jest wynikiem działania osób, które niewiele mają wspólnego z sztuką leczenia opartą na tradycji hipokratesowej. Forsują oni wizję medycyny, w której prawo chorego do autonomicznych decyzji urasta do rangi wartości absolutnej, a rolą lekarza jest tylko wykonanie tego, czego oczekuje – albo wydaje się, że oczekuje – pacjent. Akceptując taką rolę, lekarz w istocie ucieka od wzięcia odpowiedzialności za chorego człowieka, któremu powinien kompetentnie pomagać i po ludzku towarzyszyć nawet wtedy, gdy nie jest w stanie go wyleczyć. W moim przekonaniu prawo uchwalone w Belgii stoi w sprzeczności z prawdziwą troską o małego pacjenta i jego rodziców – stanowi ono zastraszający przejaw dehumanizacji medycyny. Bo czy odebranie życia dziecku w celu rozwiązania problemu jego cierpienia może być uważane za wyraz szacunku dla niego samego i jego najbliższych? Nie! Szacunek wobec cierpiącego wyraża się w poszanowaniu jego życia, objęciu go opieką i stosowaniu z pełnym profesjonalizmem dostępnych środków łagodzących ból.
Do wywiadu z Księdzem zainspirował mnie przyjaciel-lekarz, który korzystał z posługi Księdza w konfesjonale. Argumentował to faktem, że zdecydowanie lepiej będzie Ksiądz rozumiał jego wątpliwości i etyczne dylematy. Jak osoby oczekujące takiej pomocy mogą się z Księdzem skontaktować?
Jeżeli tylko mogę komuś służyć pomocą, jestem do dyspozycji. W środy między 8.30 a 10.00 pełnię dyżur spowiedniczy w stałym konfesjonale w kościele Najświętszego Serca Pana Jezusa w Sosnowcu (tzw. kościółek kolejowy, obok dworca PKP). Zdaję sobie sprawę, że dla pracowników służby zdrowia nie są to najlepsze godziny. Na co dzień można mnie więc znaleźć w Diecezjalnym Centrum Służby Rodzinie i Życiu, które znajduje się przy parafii Niepokalanego Poczęcia NMP w Sosnowcu-Sielcu (ul. Skautów 1). Jeśli ktoś chciałby umówić się na rozmowę najlepiej skontaktować się ze mną, dzwoniąc na numer sekretariatu Centrum (tel. 32 269 51 70).
Można prosić jeszcze o kilka słów na temat działalności samego Centrum, którego jest Ksiądz dyrektorem?
Centrum to instytucja diecezji sosnowieckiej, która od ponad dziesięciu lat oferuje wsparcie i pomoc osobom indywidualnym, małżeństwom i rodzinom przeżywającym różnego rodzaju trudności. Zostało ono zorganizowane i rozwinęło swoją działalność dzięki zaangażowaniu pierwszego dyrektora ks. Andrzeja Cieślika. W naszej placówce pracuje zespół specjalistów, m.in. psycholodzy, terapeuci rodzinni, psychoterapeuci indywidualni, doradcy życia rodzinnego, prawnik, logopeda, psychiatra, instruktor naprotechnologii, którzy w ramach swoich kompetencji pomagają zgłaszającym się do nas osobom. W Centrum prowadzone są także zajęcia grupowe, np. szkoła dla rodziców, szkoła rodzenia, czy – od niedawna – terapia grupowa. Raz w miesiącu można też skorzystać z posługi modlitwy wstawienniczej. W strukturach naszej instytucji działa również Diecezjalny Ośrodek Adopcyjny. Należy zaznaczyć, że pomoc udzielana w Centrum jest bezpłatna – wystarczy umówić się na wizytę w sekretariacie. Szczegóły dotyczące naszej działalności można znaleźć na stronie www.rodzina.sosnowiec.pl.
Z Diecezjalnym Centrum Służby Rodzinie i Życiu współpracuje ściśle Fundacja "Dla Rodziny". Dzięki jej wsparciu w Centrum prowadzona jest m.in. szkoła rodzenia, punkt konsultacyjny dla osób zmagających się z problemem uzależnienia, poradnia logopedyczna czy punkt aktywizacji bezrobotnych. Fundacja "Dla Rodziny" jest organizacją pożytku publicznego, na którą można przekazać 1 % podatku. Będziemy wdzięczni każdemu, kto zechce w taki sposób wesprzeć naszą działalność. Numer KRS, który należy wpisać do odpowiedniej rubryki zeznania podatkowego, to: 0000344603.
ROZMAWIAŁ: JAROSŁAW CISZEK