"Wierzę w Boga, Ojca wszechmogącego"
Przez kolejne miesiące, będziemy rozważać każdy z 12 artykułów Wyznania Wiary. Dziś zapraszam, byśmy zwrócili naszą uwagę na sam początek pierwszego ze zdań Symbolu Apostolskiego, na słowa: „wierzę w Boga, Ojca Wszechmogącego". Katechezę przygotował ks. Włodzimierz Skoczny.
1. Zanim powiem „wierzę ..."
przypominam sobie celnika Mateusza, który siedzi w swoim kantorku, zwanym „komorą celną", i nie wierzy w nic, ... tylko liczy: dodaje, mnoży, odejmuje; wypełnia listy dłużników; pisze sprawozdania. Do tego nie trzeba wiary, a już na pewno wiary religijnej. Byle by się słupki cyfr zgadzały. Przychód i rozchód. No i saldo: dodatnie lub ujemne.
Ale któregoś dnia do jego kantorka przyszedł Jezus – nie po to, by coś załatwić: złożyć skargę lub zapłacić podatek. Przyszedł tam dla NIEGO, dla Mateusza! I spojrzał ... być może po raz pierwszy ktoś tak spoglądał na niego ... i „ujrzał człowieka". Nie celnika, kolaboranta, zdziercę, łapiducha, ... ale CZŁOWIEKA! I powiedział „pójdź za mną". (zob. Mt 9, 9 – 13)
W tej jednej chwili stary świat Mateusza runął w gruzy. Ktoś wreszcie uwierzył w niego, a to znaczy, że jest cenny, że warto z nim przebywać, spotykać się, rozmawiać ... i to nie z powodu bogactwa, władzy, układów, uroku osobistego, czy urody, ale warto to czynić dla niego samego! I Mateusz uwierzył Jezusowi ... tylko dlatego, że odkrył, iż to najpierw Jezus uwierzył w niego.
Tak jest też ze mną. Moje „wierzę" ma sens tylko wtedy, gdy odkryję, iż Jezus przychodzi do mnie, człowiek zamkniętego w swoim „kantorku" pełnego kompleksów, obaw, niskiej oceny siebie. A On na to nie zważa i przychodzi dla MNIE. Przychodzi, bo we mnie wierzy – że dobrze użyję swego rozumu, że uczucia nie będą harcowały w moim życiu, że moja wola zacznie szukać Jego woli, i że uczynię ze swego życia dar dla innych, nawet gdy łączyć się to będzie z cierpieniem.
On mi wierzy zawsze. Nigdy nie powiedział mi: „przekroczyłeś granice", „tego już za wiele", „odwracam się od ciebie". On nie zna takich słów. Zna inne: „i ja cię nie potępiam. Idź, a odtąd już nie grzesz". To dlatego mówię „wierzę", bo On pierwszy uwierzył we mnie i ciągle ponawia swą wiarę i zaufanie.
2. Zanim powiem „wierzę ..."
zauważę, że wszystko co za chwilę powiem jest wielką łaską. Bo to prawdziwe wielki dar Boży, że mimo moich grzechów potrafię rozpoznawać obecność Boga w swoim życiu. Obym tę obecność mógł rozpoznawać coraz pełniej. Znajduję się przecież w sytuacji podobnej do Apostołów, którzy raz po raz tracą wiarę, by odzyskać ją na nowo i ciągle aktualne pozostaje ich i moje wołanie: „Panie, przymnóż nam wiary..." (Łk 17,5).
Moja znajoma napisała kiedyś piosenkę, którą lubię nucić w chwilach własnego zwątpienia:
„Każ mi przyjść
Nie proszę o twardy grunt
Każ mi przyjść do siebie
Po wodzie
Przez wodę
Matkę życia
Żywioł śmierci
Obmycia
Pozwól mi przyjść" (s. Edyta CHR)
Duchu Święty ... bez Twojego tchnienia, cóż jest wśród stworzenia ... Pozwól mi przyjść ...
3. Zanim powiem „wierzę ..."
popatrzę na Kościół, który powtarza to słowo wraz ze mną. A może powinienem powiedzieć odwrotnie – to nie Kościół powtarza ze mną, ale to ja powtarzam z Kościołem. Te słowa wypowiadam dzięki Kościołowi i tylko w Kościele. Bo to nie jest moja prywatna wiara, prywatne odkrycie Bożego zaufania. Bez Kościoła byłbym solistą na pustyni, zazdrosnym o to, że Bóg słucha nie tylko mnie.
Zanim wypowiem „Wierzę", i zacznę rozdawać innym swoją wiarę, to najpierw muszę ją przyjąć. Nie można dać tego czego się nie posiada. A tym, który mi wiarę daje jest Kościół! W liturgii chrztu świętego zaraz na początku, jeszcze w drzwiach Kościoła celebrans stawia pytanie rodzicom: „O co prosicie Kościół dla swego dziecka?" I pada jedna z dwóch możliwych odpowiedzi: „o chrzest", lub „o wiarę". Obie są poprawne, bo obie wyrażają prawdę o tym, że tylko Kościół może nas obmyć w wodzie chrztu i że tylko Kościół przekazuje mi wiarę.
Czy więc, zanim zacznę mówić umiałem słuchać? Czy wystarczająco przetarłem uszy miłością bliźniego, by usłyszeć Boży głos przekazywany przez Kościół? Bo tu często jest początek kłopotów – recytuję, głoszę, analizuję, podaję teologiczne teorie, ale ... czy przyjąłem? czy usłyszałem? czy zjadłem tę „pajdę" chleba, którą jest wiara Kościoła? Jeśli nie, to nie będę głosił wiary, ale siebie ... też można, ... tylko czy nie szkoda czasu?
4. Kiedy mówię „wierzę ..."
wspomnę o tych, którzy wiarę mi przekazali. O wszystkich moich „ojcach" w wierze, poczynając od Apostołów, a może nawet sięgając Abrahama, Mojżesza i Proroków. Jak wspominaliśmy, tradycja pochodzenia Symbolu Apostolskiego od 12 Apostołów nie jest uważana dzisiaj za fakt historyczny. Ale nazwanie tych formuł „symbolem" nie jest legendą, bo mówi nam coś ważnego o tym, jak rozumieli te słowa pierwsi chrześcijanie, żyjący właśnie w czasach apostolskich lub bezpośrednio po nich. Greckie słowo „symbol" oznaczało w starożytności połówkę pierścienia, pieczęci lub monety, która pozwala znaleźć swoje dopełnienie. Sama połówka nie ma wartości. Ona jest po to, bym znalazł drugą połowę ... tę jedyną, która pasuje, bo nie jest ani za duża ani za mała, ale w sam raz. Bo połówki są po to, by doprowadzić do spotkania w jedności, aby pierścień znów był cały, by moneta znów odzyskała swą wartość.
Wyznanie wiary jest „symbolem", a więc „połówką naszego pierścienia". Domaga się ona drugiej połówki. Co nią jest? Jest nią Ten, którego nie ogarniają nasze słowa, ale który je dopełnia sobą. „Słowo stało się ciałem i zamieszkało między nami". Nasze wyznanie wiary jest symbolem, bo „pasuje" do Ciebie Boże. Słowa, które rozpoczynam od „wierzę" to moja „połówka" ... drugą „połówką" jesteś TY.
5. Kiedy mówię „wierzę w Boga"
pomyślę o tym kim jest Bóg, w którego wierzę? Jaki jest mój obraz Boga? Słynny ateista XX wieku, Jean Paul Sartre wśród przyczyn swojej niewiary wspominał doświadczenie z dzieciństwa. Jako mały chłopak, podczas jednej z zabaw prowadzonych pod nieobecność rodziców, wypalił dziurę w dywanie. Wiemy, co rodzi się wtedy w głowie – jak to ukryć przed dorosłymi? Konsekwencje takiego czynu mogą być przecież poważne. No i mały Sartre wymyślił coś godnego filozofa. Przesunął duży kwiat, którego donica zasłoniła dziurę, i z dumą uznał, że problem ma z głowy. Nikt dziury nie widzi. Ale wtedy nagle przebiegło przez jego główkę straszne pytanie: „jak to nikt nie widzi? A Bóg? Przecież On widzi nawet dziurę pod doniczką, której nikt inny nie widzi!" Bóg stał się dla chłopca „podglądaczem" ... i tak Sartre odrzucił takiego Boga w imię własnej wolności. Przestał wierzyć w „Boga – podglądacza".
Ja też nie wierzę w Boga, który byłby „podglądaczem". Ale zatem jaki jest mój Bóg? Co ja o Nim wiem? Pamiętam jak mówiła mi o Nim moja mama, gdy klękaliśmy razem do pacierza. Dobry Bóg patrzył na mnie z obrazu i chodziłem Go odwiedzać w kościele. Potem zrozumiałem, że słowa mamy były zbyt małe, by wyrazić Jego wielkość, dobroć i wspaniałość, więc uzupełniałem je o słowa własne, słowa świętych lub teologicznych autorytetów, ale nadal czułem niedosyt ... i wreszcie dokonałem wielkiego odkrycia, że Bóg mówi mi sam o sobie, czyli że objawia mi siebie, bo choć
„Nie widzą Ciebie moje oczy
Nie słyszą Ciebie mojej uszy
A jesteś światłem w mej pomroczy
A jesteś śpiewem w mojej duszy". (L. Staff)
Spotkałem to „światło". Dotarł do mnie ten Jego „śpiew" ... i dociera ciągle na różne sposoby – przez piękno świata, wydarzenia życia, przez Słowo Boże, wspólnotę Kościoła, przez Eucharystię. Tam jest Jego „światło", tam jest Jego „śpiew". Kto raz się na Niego otworzy pozna niewysłowioną Miłość przerastającą wszelkie zrozumienie.
Może wtedy i ja powtórzę o Nim za św. Augustynem: „Kimże ty jesteś, mój Boże? (...) Niezmienny, a wszystko zmieniasz, nigdy nowy, nigdy stary, wszystko zaś odnawiasz, a na pyszałków – bez ich wiedzy – sprowadzasz starość. Nieustannie działasz, w nieustannym spoczynku. Zbierasz, chociaż nie potrzebujesz: przynosisz i napełniasz, i osłaniasz, stwarzasz i żywisz i doskonalisz, szukasz, chociaż niczego Ci nie brakuje. Miłujesz, a to Cię nie spala; jesteś zazdrosny, a trwasz w pokoju; żałujesz, a to Cię nie boli, gniewasz się, a nie jesteś wzburzony. (...) Przyjmujesz to, co znalazłeś, mimo że nigdy tego nie utraciłeś. Nigdy niczego Ci nie brakuje, a cieszysz się zdobyczą. Nie jesteś chciwy, a żądasz procentu. Dajemy Tobie jak najwięcej, abyś był naszym dłużnikiem, a któż ma, co nie byłoby Twoim? Oddajesz należność, choć nikomu nie jesteś winien; dajesz, a nic nie tracisz."
6. Kiedy mówię „wierzę w Boga ..."
przypomnę sobie, że jakikolwiek nie byłby mój obraz Boga, to sam ten obraz nie jest Bogiem. Proste łacińskie adagium stwierdzało: „Deus semper maior" – „Bóg jest zawsze większy". Cokolwiek bym o Nim nie powiedział, jakikolwiek wzniosły obraz Boga bym nie posiadał, to On jest większy od najwspanialszego obrazu. Dlatego nigdy się nie skończy odkrywanie Jego głębi i prawie zawsze, gdy już wydaje mi się, iż wreszcie coś z bożych spraw rozumiem, to On ciągle mnie zaskakuje, odsłaniając że jest „większy" niż moje dotychczasowe rozumienie.
7. Kiedy mówię „wierzę w Boga Ojca..."
popatrzę na zdjęcie mojego ojca. Jest na nim jego twarz. Lubię na nią patrzeć, bo w niej odnajduję wszystkie minione lata, całą troskę, miłość i trud poniesiony po to, aby moje życie było bezpieczne i godne. Miałem szczęście, że taki jest mój ojciec. Ale znam swoich przyjaciół, którzy nie byli tacy szczęśliwi. Ich obraz ojca przywołuje niezabliźnione rany. Skąd się wzięły? Sprawiły je ucieczki w nocy przed pijacką awanturą, bicie i znęcanie się psychiczne, wszechobecne kłamstwo, wstyd przed innymi za takiego ojca, brak czasu na rozmowę. Każde z tych zdarzeń to rana, która trudno się goi. Ale to także przeszkoda w poprawnym kształtowaniu mego obrazu ojca – tego ziemskiego jak i Tego w niebie.
Jednak mimo ewentualnych przeszkód, stwierdzenie, że Bóg to kochający Ojciec jest zwrotem rewelacyjnym. Izrael, lud Starego Przymierza, nie zwracał się tak do Boga. Dla nich Jahwe to „Pan zastępów", to „Pan nad Pany", „potężny Opiekun", „wódz Izraela", „Król królów" i „Pan panujących". Dopiero Jezus Chrystus przyniósł nam prawdę, że Bóg jest Jego i naszym Ojcem. Rewelacja! Bo to znaczy, że między nami istnieje ta najczulsza i najbliższa na ziemi więź, jaką ma dziecko ze swoim rodzicem. A więc nie jestem sierotą kosmiczną, kimś pozbawionym celu i sensu istnienia. Mam Ojca, więc nie tylko z „prochu powstałem i w proch się obrócę", ale – jak to pisał Brandsteatter – „z miłości powstałem i w miłość się obrócę". Całe ziemskie życie Jezusa jest nieustannym głoszeniem tego ojcostwa. Od pierwszych Jego chwil w domu Ojca, gdy jako 12 letni chłopiec pozostał w świątyni, czego nie zauważyli Jego rodzice, aż po słowa konania na krzyżu – „Ojcze, w Twoje ręce oddaję ducha mego".
To także mój Ojciec ... Abba ... Tatuś – odnajdę Go, gdy jak syn marnotrawny wrócę z powrotem do domu, gdy jak Jezus całą noc spędzę na rozmowie z Nim, albo gdy w chwili trwogi będę prosił: „Ojcze, jeśli chcesz, zabierz ode Mnie ten kielich! Jednak nie moja wola, ale Twoja niech się stanie!" (Łk 22, 42).
8. Kiedy mówię „wierzę w Boga Ojca Wszechmogącego ..."
postaram się porzucić moje wizje „wszechmocy": jakiegoś super-siłacza, który jak mityczny Atlas potrafi podnieść świat cały; czarodzieja, który potrafi jednym dotknięciem różdżki zmienić skałę w kwiat, i z ropuchy uczynić królewnę; złotą rybkę, która spełnia wszystkie zachcianki ... nie taki jest Wszechmogący Bóg.
W jednej z modlitw we Mszy świętej mamy zdumiewający tekst: „Boże, Ty przez przebaczenie i litość najpełniej okazujesz swoją wszechmoc ...". Co w tym tekście zdumiewającego? To, że Boża wszechmoc jakoś przedziwnie powiązana jest z pokorą. Nie ma w niej nic z „show", na które czasem człowiek tak bardzo liczy. Pierwszy raz zwrot, że „dla Boga nie ma nic niemożliwego" pojawia się w Starym Testamencie, gdy mowa o tym, że stara i bezpłodna Sara będzie za rok cieszyć się dzieckiem. Ten sam zwrot powtórzy się także w chwili Zwiastowania – w tej najważniejszej dla świata rozmowie Boga za człowiekiem, która dokonuje się w ukryciu nazaretańskiego domku.
Jednym z największych wyzwań dla stwierdzenia o wszechmocy Bożej jest obecność w moim życiu cierpienia i śmierci. „Czy Bóg nie mógł stworzyć świata bez łez, bólu i śmierci?" Jeśli pozostanę na poziomie słownej argumentacji, to łatwo mi obrazić się na Boga, że takiego świata nie stworzył. Można jednak wyjść poza słowa i pochylić się z serdeczną troską nad cierpiącym, a wtedy zobaczę, jak miłość potrafi przemieniać człowieka i pozbawić zło choroby jego najstraszniejszych kolców.
9. Gdy już powiem: „wierzę w Boga Ojca Wszechmogącego ..."
przypomnę sobie także inne określenia Boga, które zwane są Jego przymiotami. O niektórych z nich rozprawiali filozofowie i to nawet pogańscy. Warto poznać te poglądy.
Ja może jednak zaufam bardziej słowom Pisma i skorzystam z tego, co Bóg mówi sam o sobie. Pójdę zatem śladami wielkiego uczonego i filozofia Błażeja Pascala, który w XVII wieku, pod wpływem lektury Ewangelii św. Jana zapisze na pergaminowej kartce znaczące słowa: "Ogień Bóg Abrahama, Bóg Izaaka, Bóg Jakuba, a nie filozofów i uczonych. Pewność. Pewność. Uczucie. Radość. Pokój. (...) Twój Bóg będzie moim Bogiem. Zapomnienie świata i wszystkiego oprócz Boga. Ten tylko Go znajdzie, kto pójdzie drogą wskazaną w Ewangelii".
Obym i ja te teksty uczynił przedmiotem osobistej rozmowy z Bogiem ... potraktuję je tutaj zatem jako wyliczenie punktów do „pracy domowej"
• Bóg jest wieczny, co oznacza, że nie ma ani początku, ani końca. Jest nieśmiertelny, nieskończony (Pwt 33:27; Ps 90:2; 1 Tym 1:17).
• Bóg jest stały, co oznacza, że nie zmienia się. Oznacza to też, że jest godny zaufania i można na nim polegać (Księga Ml 3:6; Lb 23:19; Ps 102:26,27).
• Nie można go porównać z nikim innym, co oznacza, że niczyje dzieła czy natura nie są porównywalne z Jego dziełami i naturą; jest niezrównany i doskonały (2Sam 7:22; Ps 86:8; Iz 40:25; Mat 5:48).
• Bóg jest niezbadany, co oznacza, że jest on niezgłębiony, nieprzenikniony, całkowicie ponad nasze zrozumienie (Iz 40:28; Ps 145; Rz 11:33,34).
• Bóg jest sprawiedliwy. Oznacza to, że nie ma ulubieńców, którym okazywałby jakieś szczególne względy (Ps 18:30).
• Bóg jest wszechobecny, co oznacza, że jest zawsze i w każdymi miejscu. To nie oznacza, że Bóg jest wszystkim (Ps 139:7-13, Jer 23:23).
• Bóg jest wszechwiedzący. On zna zatem przeszłość, teraźniejszość i przyszłość, nawet to, o czym myślimy w każdym momencie.
• Skoro wie wszystko, Jego sprawiedliwość zawsze będzie wymierzana rzetelnie (Ps 139:1-5).
• Bóg jest jeden, co oznacza nie tylko, że nie ma innego, ale także jedynie On umie zaspokoić najgłębsze pragnienia naszego serca. Jedynie On zatem jest godzien naszego uwielbienia i oddania (Pwt 6:4).
• Bóg jest suwerenny, co oznacza, że jest najwyższy; całe Jego stworzenie, umyślnie lub nie, nie może pokrzyżować Jego zamysłów (Ps 93:1, 95:3; Jer 23:20).
• Bóg jest duchem, czyli jest niewidzialny (J 1:18, 4:24).
• Bóg jest święty, a to z kolei oznacza, że oddzielony jest od wszelkiego grzechu. Bóg widzi wszelkie zło i gniewa go ono; często mówiąc o świętości Biblia przywołuje obraz ognia. Bóg jest jak trawiący ogień (Iz 6:3, Ha 1:13; Wj 3:2,4,5; Hbr 12:29).
• Bóg jest Miłością – to chyba najkrótsze i najprostsze określenie Boga przez św. Jana
• Bóg jest łaskawy: tu zawierają się Jego dobroć, życzliwość, miłosierdzie.
Na końcu tej, bynajmniej nie kompletnej listy, wymieniłem „miłosierdzie". To bardzo „modny" przymiot Boży w ostatnich czasach. Nie zawsze tak było. W przeszłości więcej uwagi poświęcano np. wszechmocy Boga, pogodzeniu opatrzności z wolną wolą, czy zastanawianiu się nad tym, jak można poznać to co niezgłębione. Dopiero kanonizacja św. S. Faustyny, a także osobiste świadectwo i autorytet Jana Pawła II wydobyły tę charakterystyczną cechę Boga niejako na pierwsze miejsce. Czy nie jest to jednak kolejny „znak czasu"? Pytanie tym bardziej zasadne, skoro św. S. Faustyna otrzymała następujące polecenie: "Powiedz, że miłosierdzie jest największym przymiotem Boga. Wszystkie dzieła rąk moich są ukoronowane miłosierdziem" (Dzienniczek 301).
10. Gdy już powiem: „wierzę w Boga Ojca Wszechmogącego..."
staram się uczynić te słowa treścią mojego życia. Nie jest to łatwe. W moim życiu było już tyle deklaracji bez pokrycia, słów „rzucanych na wiatr", urokliwych zwrotów, za którymi zionęła pustka ... Oby tak nie było tym razem. Druga „połówka symbolu" to mój Ojciec, który pragnie z moich słów uczynić więź ze sobą. Jego Słowo stało się ciałem ... a moje?
Niektórzy wyprowadzają etymologię słowa „credo" od dwóch łacińskich słów „cor" i „do", a więc „daję serce". Właśnie. W wyznaniu wiary, w moim „credo" nie chodzi tylko o słowa, ale o to, czy „dam serce", czy wypowiadane słowa staną wyrazem mego „serca" – mej woli, myśli, uczuć, nadziei, całego życia.
To „danie serca" ma rożne etapy intensywności, tak jak moje życie. Nie zawsze przecież jestem skupiony na tym co mówię, nie zawsze moje zaangażowanie jest całościowe, pełne. Robię wiele rzeczy automatycznie, połowicznie, czasem bez głębszej refleksji. Tak może być też z moim wyznaniem wiary. Dlatego w Kościele staramy się nadać mu charakter uroczysty. W czasie Mszy wstajemy, aby wypowiadać te słowa. Jakbyśmy chcieli obudzić uśpionego ducha (czasem faktycznie zmęczonego kazaniem) i pobudzić go do jak najbardziej świadomego i uważnego wypowiadania tego w co wierzę.
11. Gdy już powiem: „wierzę w Boga Ojca Wszechmogącego..."
to jeszcze nie wszystko co mogę zrobić! Św. Jakub zostawił nam list, w którym pisze do ludzi, którzy kiedyś też jak ja wypowiadali „credo", czyli „dawali serce", a jednak wiara ich osłabła, być może osłabła na tyle, że nie tylko nie było w niej już za wiele serca, ale nawet stała się przykrywką dla niegodziwości. Dlatego św. Jakub pisze do adresatów, bo nie chełpili się swoją wiarą bo „diabeł też wierzy i drży" (Jk 2, 19) ... a niestety – jak bym już ja dodał – nadal pozostaje diabłem. Czego mu brakuje? Św. Jakub wyjaśnia to przepięknie, więc lepiej jemu oddać głos: „Jaki z tego pożytek, bracia moi, skoro ktoś będzie utrzymywał, że wierzy, a nie będzie spełniał uczynków? Czy /sama/ wiara zdoła go zbawić? Jeśli na przykład brat lub siostra nie mają odzienia lub brak im codziennego chleba, a ktoś z was powie im: Idźcie w pokoju, ogrzejcie się i najedzcie do syta! - a nie dacie im tego, czego koniecznie potrzebują dla ciała - to na co się to przyda? Tak też i wiara, jeśli nie byłaby połączona z uczynkami, martwa jest sama w sobie". (Jk 2, 14 – 17)
Jakby to powiedział ks. Twardowski: „to wszystko psu na budę, bez miłości". Św. Paweł był mniej dosadny gdy pisał do Koryntian: „Tak więc trwają wiara, nadzieja i miłość - te trzy: z nich zaś największa jest miłość". ( 1Kor 13, 13)
12.Gdy już powiem: „wierzę w Boga Ojca Wszechmogącego..."
to zdaję sobie sprawę z tego, że wiara domaga się poznania Tego, w kogo wierzę. Wyrażamy to dumnie w kościelnej pieśni: „Ja wiem, w kogo ja wierzę, stałością duszy mej...". Wypełnienie „pracy domowej" z punktu 9 na pewno mi w tym bardzo pomoże. I obym to robił nie tylko w akademickim stylu, ze słownikami i komentarzami na stole, ale spróbował modlić się tymi tekstami, bo nic nie zastąpi osobistego spotkania z Bogiem.
Wierze mojej pomaga także poznanie Bożych przyjaciół. To tak Karol Wojtyła trafił na duchowość Adama Chmielowskiego, „brata naszego Boga". A iluż ludzi spotkało i poznało Boga przez Matkę Teresę z Kalkuty, czy przez posługę Ojca Pio?
To takie „sztandarowe" postacie. Ale gdy się dobrze rozejrzę, to może znajdę takich przyjaciół Boga obok siebie. Warto być przyjacielem przyjaciół Boga. Przypomnijmy choćby historię prostego krawca z krakowskich Dębnik, który nazywał się Jan Tyranowski. Pewnie nikt z nas by o nim nie wiedział, gdyby Karol Wojtyła nie spotkał go w czasie wojny. Wszystko zaczęło się od różańca a skończyło na głębiach teologii karmelitańskiej, oddaniu Maryi, i wyborze kapłańskiego powołania. Środowisko które wybieram ma na mnie wpływ. Nie bez powodu mówimy, że „kto z kim przestaje, takim się staje". Poszukam więc koło siebie przyjaciół Boga. Oni nie zawsze są na świeczniku, czasami są cisi i nieśmiali jak Tyranowski, ale wśród nich mój mały płomyk wiary ma szansę stać się przemieniającym ogniem.
13. Gdy już powiem: „wierzę w Boga Ojca Wszechmogącego..."
to ta wiara wyklucza inne „wiary" – w czary; zabobony; karty Tarota; wróżby; czarne koty co na nieszczęście przelatują drogę; nieszczęśliwe 13; czerwoną bieliznę co daje szczęście na maturze; w kadzidełka, które niosą energię duchową, w techniki, które pomagają „rozpłynąć się" w absolucie, w kamyk co daje energię, w to, że nie wolno zawierać małżeństw w maju... listę tę można ciągnąć długo. Przypomina ona o tym, że wiarę można stracić, że nie jest to łaska dana raz na zawsze. Moja troska o wiarę, o jej pogłębianie to jedna strona. Drugą jest unikanie tego, co wiarą chrześcijańską nie jest. Na straży mojej wiary stoi pierwsze Boże przykazanie: „nie będziesz miał bogów cudzych przed mną!"
Nigdy zatem dość przypominania, że wiara to przede wszystkim czyny i postawy. Prędzej czy później jeśli nie postępuję tak, jak wierzę, to zaczynam wierzyć tak, jak postępuję.
14. Gdy już powiem: „wierzę w Boga Ojca Wszechmogącego ..."
zdaję sobie sprawę z tego, że moje życie nie zawsze prowadzi mnie do przyjaciół Boga. Nie zawsze mam wokół siebie tych, którzy tak żyją wiarą w Boga Ojca Wszechmogącego, że staje się to wsparciem dla mojej wiary. Zwłaszcza w moim życiu zawodowym i społecznym ciągle wystawiony jestem na zderzenie ze światem niewiary. Często jest to świat bardzo agresywny i wrogi. I zaczyna się: albo bitwa, albo kompromisy ... i ciągłe testowanie, aluzje, tematy, których nie poruszamy, ale i tak wiszą one nad nami jak trujący dym nad głową.
Moim braciom (i siostrom oczywiście też) niewierzącym, cóż mogę powiedzieć? Ja, który przed chwilą recytowałem „Credo"? Może tylko to, co napisał ks. Jan Twardowski, w podobnej sytuacji:
„Nie przyszedłem pana nawracać
zresztą wyleciały mi z głowy wszystkie mądre kazania
jestem od dawna obdarty z błyszczenia
jak bohater w zwolnionym tempie
nie będę panu wiercić dziury w brzuchu
pytając co pan sądzi o Mertonie
nie będę podskakiwał w dyskusji jak indor
z czerwoną kapką na nosie
nie wypięknieję jak kaczor w październiku
nie podyktuję łez, które się do wszystkiego przyznają
nie zacznę panu wlewać do ucha świętej teologii łyżeczką
po prostu usiądę przy panu
i zwierzę swój sekret
że ja, ksiądz,
wierzę Panu Bogu jak dziecko"
Może jeszcze jedno ... nawet spotkanie niewiary może okazać się dobre dla mnie. Wiara jak złoto, w ogniu się doskonali.
Ma to spotkanie także inny wymiar, o którym pisał O. Jacek Salij OP: „Choć Bóg wszystkich powołuje do wiary, nie naszą rzeczą jest sądzić konkretnych niewierzących. Powinniśmy raczej cieszyć się z tego dobra, które czynią niewierzący, oraz szanować tych wszystkich, którzy uczciwie i w pocie czoła szukają prawdy. Sąd zaś należy wyłącznie do Boga. Zamiast sądzić niewierzących, musimy sobie raczej stawiać pytania, do jakiego stopnia my sami — swoim niezgodnym z wiarą postępowaniem, swoją duchową małością — przyczyniamy się do niewiary naszych bliźnich. Musimy prosić Boga, żeby przebaczył nam nasze winy i raczył naprawić to, co zepsuliśmy. Dodajmy jeszcze dla porządku, że 'nie sądźmy' znaczy nie tylko: 'nie wolno nam potępiać', ale również: 'nie wolno nam usprawiedliwiać'. Sąd naprawdę zostawmy Panu Bogu".