Rozmowa z ks. Jackiem Michalakiem
Tradycyjnie już Biuro Prasowe naszej diecezji w wakacje pomaga wszystkim Internautom w poznaniu nowych proboszczów i administratorów oraz księży, którzy obejmują funkcje i urzędy. Zapraszamy do lektury cyklu tegorocznych wywiadów, którego drugą część otwiera rozmowa z ks. Jackiem Michalakiem - administratorem parafii Najświętszego Serca Pana Jezusa w Wysokiej.
Zacznijmy od przybliżenia dotychczasowych miejsc Księdza posługi duszpasterskiej.
Święcenia przyjąłem w 1990 roku. Pierwsze sześć lat – dwa lata jeszcze jako ksiądz diecezji częstochowskiej, następnie już sosnowieckiej – pracowałem w parafii Nawiedzenia NMP na osiedlu Syberka w Będzinie. Kolejna parafia to Sosnowiec-Zagórze – wspólnota Matki Bożej Fatimskiej, gdzie pracowałem rok i przeszedłem do parafii św. Katarzyny w Wolbromiu. Po 6 latach poszedłem do olkuskiej parafii św. Maksymiliana, a po 5 latach trafiłem do parafii św. Mateusza w Czeladzi, gdzie pracowałem przez 4 lata. Ostatnią parafią mojej posługi przed tym, jak zostałem administratorem była Sułoszowa, gdzie także byłem wikariuszem przez 4 lata.
To duży bagaż doświadczeń. Jak przygotowywał się Ksiądz do pełnienia funkcji administratora i jak przyjął Ksiądz biskupią nominację?
Przyjąłem ją z ogromną radością i wyczekiwaniem. To nasze kapłańskie spełnienie – po latach nabywania doświadczeń w różnych parafiach miejskich i wiejskich sami zaczynamy zarządzać parafią. Nie chciałbym wprowadzać gradacji moich proboszczów, ale bezwzględnie liderem, jeśli chodzi o formację wikariuszowską, jest ks. Stefan Gibała z Syberki. To była pierwsza parafia – wtedy wszystko przeżywało się mocniej… Ks. Gibała był dla mnie proboszczem opatrznościowym, pokazującym mi, jak ma wyglądać życie księdza na wszystkich płaszczyznach. Nigdy nie musiał nam mówić, że trzeba np. iść do konfesjonału – pokazywał to, sam był tam zawsze pierwszy, nie dało się go wyprzedzić. Był absolutnym przykładem solidnego i odpowiedzialnego wypełniania powołania. Patrzenie na takiego proboszcza przez sześć lat wystarczyło i odcisnęło ślad. Na parafii wszystko funkcjonowało świetnie – był wspólny kapłański stół z trzema posiłkami. Wspólne spożywanie posiłków buduje wspaniałą więź – ze wszystkimi księżmi, z którymi wtedy pracowałem i siedziałem przy stole, mam przyjacielskie relacje. Wspólny stół na plebani – podobnie jak w rodzinie – jest bardzo ważnym elementem budowania wspólnoty, ale też planowania pracy duszpasterskiej.
Przeważają w doświadczeniu Księdza parafie duże i miejskie, zwykle z większym gronem wikariuszy. A tymczasem teraz przychodzi Księdzu zarządzać wspólnotą liczącą ledwie nieco ponad tysiąc mieszkańców. Jak się Ksiądz odnalazł?
Zupełnie nie przeszkadza mi, że to mała parafia. Najważniejsze, że są tu serdeczni ludzie okazujący życzliwość księdzu. Mogę spokojnie przenosić tu doświadczenie nawet z wielkich parafii, choć trochę dziwnie czuję się w niedzielę, kiedy nie ma ciągu wielu Mszy św. zajmujących całe przedpołudnie i wieczór. Na brak pracy nie będę na pewno narzekał. Proboszcz mojej rodzinnej parafii Mstów, śp. ks. Stanisław Borecki, mawiał, że ksiądz ma tyle pracy, ile chce.
Jak wyglądało Księdza wprowadzenie na urząd administratora?
Odbyło się 2 lipca i było ogromnym przeżyciem – jakbym miał swoje kolejne prymicje! To piękna uroczystość. Ogromna w tym zasługa mojego poprzednika, ks. Marka Cudy, który – wiem to od ludzi oraz z filmiku, zamieszczonego na stronie internetowej parafii – mówił o mnie bardzo dobrze i prosił ludzi o życzliwe przyjęcie mnie. To bardzo ważne w kapłańskich relacjach – dzięki temu od samego początku poczułem wielką serdeczność. Były delegacje dzieci, młodzieży i dorosłych, Koła Gospodyń Wiejskich i Straży Pożarnej składające życzenia i zapewniające o współpracy i modlitwie.
Rysują się już jakieś plany gospodarcze?
Ks. Marek Cuda wykonał duży remont kościoła. Jego dopełnieniem miała być wymiana drewnianego ołtarza soborowego i ambonki, czego nie zdążył już wykonać. Na pewno podejmę to zadanie, by ołtarz soborowy pasował do ołtarza głównego i można było doprowadzić do konsekracji kościoła. Do tego kontynuacja prac przy kostkowaniu alejek na cmentarzu. Ale podstawowym celem księdza winno być pozyskiwanie wiernych – zapraszanie do kościoła tych, którzy się trochę pogubili. Dostrzegam tutaj też problem alkoholizmu – widzę ludzi wysiadujących całymi dniami, przychodzących na plebanię po parę groszy, chyba nie bardzo wiedzących co zrobić ze sobą.
Tymczasem sierpień to miesiąc trzeźwości – niedawno słyszeliśmy w kościołach list zachęcający do dobrowolnej abstynencji…
Te inicjatywy są niezbędne. Mamy doświadczenie tego problemu wszędzie – nie można się poddawać i składać broni. Tym ludziom jest bardzo ciężko pomóc, jednak to Bóg jest dawcą wszelkiej łaski i nawrócenia. Szturm modlitwy i postu tych, którzy są bliżej Kościoła, może wspomóc tych, którzy są zbyt słabi, by podjąć takie działania. Czytając ten list Episkopatu w naszej parafii widziałem u wiernych zainteresowanie i zasłuchanie.
Ładnie Ksiądz powiedział – "nasza parafia"… Gładko przechodzi to przez gardło?
Musi. Takie nasze kapłańskie życie – nie można żyć historią poprzednich parafii. Ci ludzie są mi powierzeni. Uświadomiłem to sobie wyraźnie w chwili uroczystego wprowadzenia w urząd przez dziekana – teksty objęcia parafii: wprowadzenie od drzwi kościoła, przekazanie kluczy, ołtarza i ambonki bardzo mocno podkreślają, że mam być odpowiedzialny za tych ludzi. Całe doświadczenie mam spożytkować dla nich – nie żyć przeszłością, ani przyszłością. Zrobię wszystko, żeby zostawić tu swój czas, zdrowie i doświadczenie.
Pozostaje ksiądz katechetą…
Tak, będę dalej uczył w szkole podstawowej. 27 lat jestem nauczycielem i cieszę się, że nie muszę z tego rezygnować. Dzięki temu nawiązuję więzi duszpasterskie z dziećmi i rodzicami. To bardzo ułatwia budowę grup parafialnych.
Księdza doświadczenie pracy z młodzieżą wykracza poza ramy parafialne – przez 5 lat był Ksiądz moderatorem diecezjalnym Ruchu Światło-Życie. Jakie są Księdza refleksje na temat kontaktów z dzisiejszą młodzieżą?
Te 5 lat bycia moderatorem w latach 1992-1997 były ważnym doświadczeniem. Ogromny entuzjazm, zaangażowanie, wakacyjne wyjazdy dla prawie 1300 młodych ludzi… Teraz musimy myśleć inną skalą, ale nie mniej cieszyć się z pozyskania każdego młodego człowieka. Młodzież oczekuje tego, aby z nimi być, aby dać czas, chcieć rozmawiać na różne tematy. Oni doskonale czują, kiedy człowiek chce uciec, kiedy tylko udaje zainteresowanie i zaangażowanie. Młodzież chce się angażować i włączać w działania parafialne – trzeba dać im szansę i być cierpliwym, bo owoce często przychodzą po latach. Nie wolno się zniechęcać – owoce na pewno przyjdą.
A jakie znaczenie dla duszpasterstwa młodych miały ubiegłoroczne Światowe Dni Młodzieży?
To jedyna i niepowtarzalna szansa, aby ta młodzież przeżyła coś niesamowitego. Nasze dwuletnie przygotowanie w comiesięcznych spotkaniach wyzwoliło atmosferę oczekiwania. Udział w kampusie w Jerzmanowicach i spotkaniach w Krakowie, kontakt z ludźmi z całego świata, nieopisany entuzjazm na ulicach – to na pewno były wielkie przeżycia, które pozostawiły ślad.
Sposobem na pracę z młodzieżą są także organizowane przez Księdza co roku wyjazdy wakacyjne.
Kiedy przestałem być moderatorem diecezjalnym Ruchu Światło-Życie brakowało mi tej pracy. Wiedziałem doskonale jak ważne jest zagospodarowanie czasu wakacji – to szerokie pole działań duszpasterskich i świetna okazja do pracy z młodzieżą. Takie wyjazdy do Zakopanego znałem z czasów swojej młodości – organizował je wspomniany proboszcz mojej rodzinnej parafii. Na pierwszy wyjazd z Wolbromia w 1999 roku pojechało 65 osób, na kolejny – dwa razy więcej. I tak co roku gromadzę ponad setkę młodzieży i wyjeżdżamy wspólnie chodzić po górach, modlić się i po prostu spędzać razem czas. Naszą bazę stanowi świetnie ulokowane i gościnne schronisko młodzieżowe państwa Murańków. Dwutygodniowe wyjazdy integrują młodzież i te więzi są utrzymywane. A po wyjeździe większość idzie na pieszą pielgrzymkę i potem zostaje w kościele – są do dyspozycji i angażują się.
Co będzie Ksiądz robił w czasie wolnym? Jak lubi Ksiądz spędzać ten czas?
Góry – to priorytet i miejsce ucieczki, choćby na jeden dzień. Samo pojechanie do Zakopanego na jeden dzień i połażenie – nawet po dolinkach, jeśli kondycja nie pozwala na więcej – to sposób na ładowanie akumulatorów.
ROZMAWIAŁ: JAROSŁAW CISZEK