Pogrzeb ks. Jana Szkoca - Homilia ks. P. Sobierajskiego
Kazanie wygłoszone przez ks. dr. hab. Pawła Sobierajskiego w kościele pw. św. Tomasza Ap. w Sosnowcu podczas Mszy Świętej pogrzebowej śp. ks. prał. Jana Szkoca (1932-2024) sprawowanej 15 lutego 2024 r. pod przewodnictwem abp. Adriana Galbasa, administratora apostolskiego diecezji sosnowieckiej.
Poznali Go po łamaniu chleba (Łk 24,13-35)
Czcigodni słuchacze Bożego słowa,
drodzy żałobnicy...
To, o czym mówi Łukaszowa ewangelia, wydarzyło się trzeciego dnia po dramacie, który rozegrał się na Golgocie. Tam umarł Syn Boży, którego jedyną winą było to, że był miłością, kochał i wzywał do miłości.
Jakże bardzo wówczas zmieniło się życie Jego uczniów. Wystraszeni, w trosce o własne jutro ukryli się i zabarykadowali w Wieczerniku. A teraz uciekają na krańce świata... Kogo mogą poprosić o pomoc?
Odeszli kiedyś od swoich bliskich, od najbliższych. Zafascynowani Nazarejczykiem dali się zwieść Temu, który mówił, że ma życie wieczne, a został zabity jak robak, zniszczony jak przestępca... Dla Niego wyrzekli się ojcowskich domów, zapomnieli o bliskich... A teraz?
Należąc do grona Dwunastu narazili się także rzymskiej władzy. Wiedzą, że skoro znalazło się drzewo na krzyż dla Mistrza, oni także nie unikną kary.
Dziś boją się nawet siebie nawzajem, bo przecież w swoim gronie mieli Judasza zdrajcę, który sprzedał Mistrza; mieli Piotra, który zaparł się po trzykroć, pytany oto, czy jest Pańskim uczniem.
Został im ból po przegranej i lęk o swą przyszłość.
Nikomu już nie mogą ufać. W nikim nie znajdą obrońcy. Nikt nie poda im ręki. Boją się nawet patrzeć we własne oczy. W tej sytuacji pozostało jedno: zapaść się pod ziemię, albo uciec...
Właśnie idą, a raczej biegną w popłochu, na oślep, przed siebie, byle dalej od Wieczernika, byle dalej od Golgoty, byle dalej od Jerozolimy, od skazującego wyroku innych, od własnych wyrzutów sumienia...
Ale oto wychodzi im naprzeciw anonimowy towarzysz podróży; proponuje dialog, pytając o fakty. Potem cierpliwie słucha, wyjaśnia, tłumaczy, trafiając swymi słowami prosto do umysłu i prosto do serca... Cały czas idzie tuż obok, ramie w ramię, krok w krok...
Wydawał się im wówczas tak potrzebny, bliski, tak swojski i taki wymowny, że w czasie rozmowy z Nim pałało ich serce. Zaproponowali mu wspólną kolację...
Byli spragnieni Jego wiedzy, mądrości, Jego rozumienia i świadectwa wiary... Tak bardzo Mu zaufali, że - jak zagubione dzieci - pozwolili się nakarmić słowem krzepiącym i świeżym pieczywem...
Dopiero wtedy wróciła im pamięć Wieczernika, przypomnieli sobie smak tamtego chleba; wówczas otworzyły się im oczy i wreszcie poznali z kim szli, z kim się spierali, z kim zasiedli do stołu, z kim się najedli... Z kim odzyskali nadzieję i wiarę, odwagę i męstwo potrzebne by wrócić do Jerozolimy z radosnym okrzykiem: ,,Widzieliśmy Pana".
Znowu ich życie nabrało sensu i smaku, wartości i celu... Znów odnaleźli wzór i przykład; znowu mieli po co i dla kogo żyć. Znaleźli Mistrza, Przewodnika, Pana...
Na nowo poczuli się uczniami. Tym razem jednak pójdą na krańce świata nie po to, by szukać ucieczki, ale po to, by głosić, że Bóg żyje, że działa, zwycięża, że jest na wyciągnięcie ręki; że idzie z człowiekiem krok w krok. Że trzeba Mu tylko dać szansę, by nawiązał dialog... Trzeba Go spotkać i usłyszeć...
Potem On już sam przejmie inicjatywę i tak wszystko wyreżyseruje, poprowadzi, natchnie i podpowie na modlitwie, że nawet po dwóch tysiącleciach zmieni się życie młodzieńca z Czeladzi, który pewnego dnia zostawi Ojca i Matkę, dwie siostry, i całą rodzinę... Pójdzie z zachwytem i werwą, których mu wystarczy na całe 70 lat kapłańskiej służby... Pójdzie w takim tempie, że wielu próbując dotrzymać mu kroku - z zadyszką w głosie będzie się dziwić, zastanawiać, pytać... skąd, po co, na co, którędy i dokąd...? W sutannie i płaszczu, kapeluszu, szalu... Ciągle. Ciągle w drodze, w pielgrzymce, w podróży... a najlepiej w kilku miejscach naraz.
Cały On: śp. ks. prałat Jan Szkoc.
Szedł, jak wyznawca życiowej idei, że właśnie od niego można wymagać wiele i o wiele więcej... Dlatego działał, wymyślał i tworzył, zachęcał, nastawał, prosił, czasem nawet żądał... Z wiarą w Boga i z wiarą w człowieka. Z miłością do swego włodarstwa, do wielkiego Bożego dzieła, którym jest Kościół święty i do dziedzictwa Ojców, któremu na imię Polska.
Szedł z nadzieją...? Na pewno z nadzieją. Z wielką nadzieją. Na to, że wciąż będą płonąć pochodnie jego wiary pełnej młodzieńczego szaleństwa i zachwytu.
Wierzył do końca, że powstanie i że się rozwinie Hospicjum św. Tomasza, któremu kiedyś dał początek i schronienie na pobliskiej plebanii. Zapalił na Pogoni tę pochodnię wiary i stało się jaśniej. A potem wspierał hospicyjne dzieło, że się potężnie rozrosło jak ewangeliczne drzewo, dając ochłodę w skwarze żywota naszym chorym bliźnim, otoczonym wieńcem lekarzy, pielęgniarek, wolontariuszy i pracowników. Sam ich kształtował, namaszczał. I u nich znalazł pomoc i ratunek.
Wierzył do końca, że liceum katolickie, nauczyciele, młodzież, z każdą lekcją, z każdą przerwą w cieniu kościoła, będą mocniej, głębiej żyć, więcej wiedzieć i świadczyć. Zapalił przed laty tę kolejną pochodnię i znowu stało się jaśniej na zagłębiowskim horyzoncie!
A gdy nad cmentarną kaplicą umieszczał wielką figurę Zmartwychwstałego Pana... Pytałem: po co? Przecież jest nad bramą? A krzyż jest na każdym grobie... to księdza nie dziwi... A też mógłby być jeden? Odparł... A gdy Go próbowałem do aniołów cmentarnych zniechęcić, do tych strażników, którzy idącym w kierunku mogiły i przejeżdżającym Małobądzkim traktem przypominają, że świat kiedyś albo stanie się anielski, albo... albo go w ogóle nie będzie... Więc gdy Go próbowałem od anielskiego pomysłu odwieść i gdy powiedziałem, że przy ruchliwej trasie anioły z grecką urodą wcale nie pasują...
Zafrasował się...
Wezwał artystę rzeźbiarza i mnie na konfrontację... W pewnym momencie zmęczony dłużącą się dyskusją, sądząc, że znalazłem salomonowe wyjście, po którym pomysł upadnie, powiedziałem: wystarczy te głowy zmienić... O! Aż podskoczył z nadzieją! Zmienić głowy? Zapytał artysta. Ale zmienić, zmienić. zmienić i gotowe. I stało się... Jest mur z biblijną katechezą i rajskie anioły... Jak wierzył, tak zrobił...
Wierzył, że bryłę tego pięknego kościoła można przecież ubogacić. I z tą ideą został sam jak palec, stanął w sutannie na strażackiej drabinie sprawdzając na dachu, czy frontowa ściana kościoła nazbyt się nie przechyla...
Czy figura frontowa nie spadnie na głowę... Gdy już był na samym szczycie, nagle krzyknął: Stop! Zatrzymać drabinę! Zdębieliśmy sądząc, że się przekonał kilkadziesiąt metrów nad ziemią, że ma lęk wysokości, a on...,,Jaki piękny widok... Tu muszą być wieże!" Uwierzył, że dwie wieże tego kościoła będą nie tylko ozdobą świątyni, punktem orientacyjnym Pogoni, nie tylko jakimś dodatkiem, pomysłem nie z tej ziemi, ale świetlistą latarnią na zagłębiowskich drogach.
I są wieże i świecą...
Hospicjum, Liceum, Anioły i kościelne wieże. Oto świetliste pochodnie wiary prezbitera śp. prałata Jana...
Powróćmy do Emaus. Uczniowie, którzy ostatni raz widzieli Chrystusa w Wielki Czwartek... zapomnieli jak wygląda, jak mówi, jak naucza? Bo Go nie poznali... Tak szybko zapomnieli? Patrzyli, a nie widzieli. Słuchali, a nie słyszeli. Towarzyszyli w drodze, a jakby trwali w odrętwieniu. Wreszcie poznali Pana po życiowym dziele; po Eucharystii, którą się z nimi, z nami podzielił do końca. Życiowe dzieło! Za nie Ksiądz Prałat otrzymał wiele nagród i wyróżnień. Cóż! Niekiedy łatwiej komuś przyznać nagrodę, niż przyznać, że miał rację...
Co zapamiętasz, jako życiowe dzieło twojego proboszcza, współbrata w kapłaństwie i członka rodziny? Które jego dzieło jest lub będzie ci szczególnie bliskie?
Słowo ,,dzieło" pochodzi, owszem, od działania. Ale niech mi wybaczą znawcy: pochodzi w tym przypadku od dzielenia się sobą, dzielenia się z innymi, skutecznie, do końca. Do zdeptanych butów i cerowanej sutanny... Kupiliśmy mu nową, na miarę, spod igły... Ale jak się okazało po kilku tygodniach, miała podstawową wadę: była niepotrzebna. Potem już jej nawet nie szukaliśmy. Pewnie została wydana klerykowi lub kapłanowi w potrzebie.
Co więc zapamiętasz? Pielgrzymkowy catering... dwa razy w roku kilka tysięcy bułek, lodów, serków dla jasnogórskich pątników. Kupione, zapłacone, dowiezione, rozdane. Co zapamiętasz? Trochę przaśne spotkania ze św. Mikołajem. Potrafił się dzielić, nie licząc na wdzięczność. Może spotkania dla nauczycieli ze szkół okolicznych i Uniwersytetu... Jakże pięknie prezentują się dzisiaj wasze sztandarowe poczty...
Co więc zapamiętasz? Może Jego pęd do wiedzy... niezliczone sympozja, szkolenia, wykłady... Jedni mówili, że ze skupieniem słuchał. Inni, że po podróży wreszcie mógł się zdrzemnąć... Zawsze spał, jak na ,,mądrych" obradach nudy było na pudy, albo jeszcze więcej.
Co zapamiętasz? Co będziesz wspominał? Może jego abstynenckie monologi, dyskusje, kiedy do trzeźwości serdecznie zapraszał, gorąco zachęcał... Niekiedy natarczywie nalegał, stanowczo żądał...
A może zapamiętasz pobliskie probostwo, w którym tylu kapłanów miało swe mieszkanie, ale przecież przez długie lata także: Sąd Biskupi, poradnia rodzinna, redakcja „Niedzieli”, duszpasterstwo akademickie, Klub Inteligencji Katolickiej, parafialna Caritas, anonimowi alkoholicy, Neokatechumenat, modlitewna grupa św. Anny, Liceum i tak wielu innych...
A może zapamiętasz jego ostatnie lata w Domu św. Józefa, wśród księży seniorów w pobliskim Będzinie. Pośród dobrych opiekunek, z pomocną dłonią Księdza Dyrektora i współpracowników. Gdy już z powodu choroby nie mógł podróżować, przemieszczać się, chodzić, mówił nie ukrywając żalu: ,,I tak mam żyć, jak ptak w złotej klatce?"
I żył, a potem umarł otoczony gronem najbliższych, kochanych... Umarł? Tak kiedyś się mylili co do swego Mistrza uczniowie z Emaus. Nie przypuszczali, że rozmawiają z Panem. Pouczył ich, nakarmił. Odszedł, ofiarując wolność jak przystało na Nauczyciela, który uczniów nie wychowuje dla siebie...
Przeciwnie: daje im pełną wolność i posyła z misją. Mistrz zniknął im z oczu, ale sztafetę przejmują uczniowie: wybrani, wykształceni, pouczeni, mądrzy. Pójdą z radością niosąc wspomnienie spotkania w Emaus.
Pójdą, by innym przekazać: „Wiedzieliśmy Pana". Nasz ksiądz Prałat jak zmęczony celebrans po skończonej liturgii zszedł do kościelnej zakrystii. Schował się na chwilę za tę żałobną dekorację, za trumnę z atrybutami kapłańskiej posługi, za kwiaty, za krzyż i za płonący paschał.
Wszedł jak do zakrystii, lecz znów go spotkamy tuż po krótkiej przerwie... Kim będzie w drugim akcie życia? Może orędownikiem i wspomożycielem najbliższych, kapłanów, czytelników Niedzieli, słuchaczy katolickich rozgłośni, obrońców ojczyzny... Może naszym stróżem?
Jeszcze tylko przypomni jak w ogłoszeniach parafialnych, które zwykle robił, dobitnie, powoli... Przypomni za św. Pawłem Apostołem… ,,Nikt z nas nie żyje dla siebie i nikt nie umiera dla siebie; jeżeli bowiem żyjemy, żyjemy dla Pana; jeżeli umieramy, umieramy dla Pana. I w życiu więc i w śmierci należymy do Pana..." Żyjemy dla Pana... Więc żyjmy pełnią życia, nie jego namiastką!!!
,,Wtedy oczy im się otworzyły", mówi Ewangelia... Po spotkaniu z Chrystusem, po wspólnym posiłku, który jako żywo przypomina dzisiejszą Eucharystię, uczniowie pełni odwagi zmienili azymut, zmienili kierunek i charakter marszu... Teraz zaniosą do wszystkich smutnych i stroskanych wielkanocną radość.
Pójdą zdobywać świat dla Bożej miłości, która nie umiera. Pójdą z nadzieją na zwycięstwo wiary, kontynuując dzieło Mistrza z Nazaretu...
W wielu domach, rodzinach, kapłańskich i zakonnych wspólnotach, w wielu zacnych gremiach dzieło Księdza Jana od lata wzbudzało i wciąż wzbudza gorące dyskusje. Jedno jest pewne: Jego dobre dzieła przeżyły Go! Przetrwały i nadal trwać będą, bo się poczęły z wiary! Autentycznej! Niezłomnej i ufnej!
Przetrwały Jego i nas pewnie przetrwają... Więc spróbujmy w nich odnaleźć światło Bożej woli, promień Bożego natchnienia, uśmiech Bożej łaski, a dziękując za śp. ks. Jana i za jego ślady, ocalmy je od zapomnienia.
Nie cały umarłeś, księże Prałacie Janie, nie cały! Twe dzieła będą świadczyć o tobie dziś, jutro i zawsze. Módl się teraz, oglądając Pana na rajskiej przechadzce, by i nasze skromne ludzkie dzieła, nasze codzienne życiowe zmagania były na Bożą chwałę, dla dobra Kościoła, zawsze dla bliźnich, dla naszego i dla ich zbawienia.
Módl się za nas już teraz, byśmy sami działając gorliwie, umieli najpierw dawać przestrzeń dla Bożego dzieła. Byśmy idąc po śladach Mistrza, po twych śladach także, mieli odwagę zmienić kurs, gdy trzeba, zmienić tak, by dojść do szczęśliwego finału... Dojść razem do nieba!
Tymczasem, księże prałacie Janie, bieg ukończyłeś, wiarę ustrzegłeś... Niech twe skronie ozdobi wieniec zwycięstwa. Odpoczywaj w pokoju!
ks. Paweł Sobierajski
diecezjalny duszpasterz
środowisk twórczych