Wywiad z misjonarzem - ks. Michałem Fucią

Data dodania: 2024.07.23

- Myśl o wyjeździe na misję, lub do kraju w którym brakuje kapłanów, zrodziła się już w momencie wybierania konkretnej drogi powołania kapłańskiego - tłumaczy ks. Michał Fucia, który wyjeżdża na misje zagraniczne. Z nowym misjonarzem pochodzącym z diecezji sosnowieckiej rozmawia ks. Przemysław Lech, rzecznik prasowy sosnowieckiej Kurii oraz dyrektor diecezjalnego Biura Prasowego. Od tego roku ks. Michał będzie pracować na Martynice na Karaibach. Wyspa stanowi zamorski departament Francji.

Wywiad ukazał się w „Niedzieli Sosnowieckiej” 29/2024 z 21 lipca 2024 r.

Ks. Przemysław Lech: „Chcę być misjonarzem” – jak i kiedy pojawiło się w Księdzu to pragnienie?

Ks. Michał Fucia: Myśl o wyjeździe na misję, lub do kraju w którym brakuje kapłanów, zrodziła się już w momencie wybierania konkretnej drogi powołania kapłańskiego. Mianowicie, czy ma być ono realizowane jako kapłan diecezjalny, czy w rodzinie zakonnej. To pytanie było o tyle istotne, gdyż istnieją zakony i zgromadzenia zakonne, które w swój charyzmat mają już wpisaną posługę misyjną, np. werbiści, kombonianie, ale też franciszkanie czy salezjanie. Wybrałem jednak drogę księdza diecezjalnego, którzy również (w Polsce na większą skalę od 40 lat), mają możliwość wyjazdu na misję.

Jak wyglądają przygotowania do wyjazdu na Misje?

Gdy czujemy, że „Pan jest i nas wzywa…”, trzeba skierować swoje kroki do biskupa ordynariusza swojej diecezji. On zazwyczaj na początku… nie wyraża zgody. Jest w tym pewna mądrość, która nakazuje zbadanie owego „powołania w powołaniu” – czy wypływa ono z autentycznej potrzeby i chęci potencjalnego misjonarza, a czy nie jest to aby chwilowy zapał, podyktowany chociażby jakimiś bardziej przyziemnymi pobudkami. Jeżeli ks. biskup wyrazi swoją aprobatę, dekretem kieruje nas do odpowiedniej instytucji, która z ramienia Komisji Episkopatu Polski ds. Misji, prowadzi formację misyjną. Ową instytucjąjest Centrum Formacji Misyjnej mieszące się w Warszawie przy ulicy Byszewskiej 1.

Tam przez dziewięć miesięcy prowadzona jest formacja intelektualno-duchowa. Do części intelektualnej zaliczają się przede wszystkim zajęcia językowe. Dodatkowo raz w tygodniu mamy wykłady z szeroko pojętej Misjologii, którą prowadzą wykładowcy z Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego oraz zaproszeni przez nich goście (misjonarze, pracownicy placówek dyplomatycznych itp.). Bardzo ciekawe są również zajęcia z Medycyny Tropikalnej prowadzone przez lekarzy z Oddziału Klinicznego Chorób Tropikalnych i Pasożytniczych szpitala Miejskiego im. Józefa Strusia w Poznaniu. To na nich poznawaliśmy, na jakie zagrożenia -od strony medycznej – będziemy narażeni pracując w klimacie tropikalnym. Medycy uczyli nas również robić zastrzyki, opatrywać oraz zszywać rany. Przechodzimy również cykl niezbędnych badań oraz szczepień, które przeprowadzają także lekarze z Poznania.Do formacji duchowej zalicza się nade wszystko codzienna Eucharystia sprawowana wspólnie w kaplicy CFM. Dodatkowo, codziennie razem odmawiamy brewiarz, spotykamy się na adoracji Najświętszego Sakramentu, modlitwie różańcowej czy konferencji ojców duchownychkierowanej do nas w każdy wtorek.Dwukrotnie w czasie naszej formacji przeżywaliśmy tygodniowe rekolekcje zamknięte. Przyznam szczerze, że na początku harmonogram dnia, ze swoimi punktami przeznaczonymi na modlitwę i naukę, bardzo przypominał mi pobyt w seminarium. Z tą różnica, iż weekendy w Centrum są zazwyczaj wolne (choć nie do końca, gdyż każdy kapłan ma przypisaną parafię w diecezji Warszawsko-Praskiej, w której pomaga duszpastersko).

Zwieńczeniem całego cyklu formacji, jest uroczyste Posłanie Misyjne i wręczenie Krzyży Misyjnych. Tradycją jest, iż ma ono miejsce w niedzielę poprzedzającą, lub następującą po liturgicznym wspomnieniu św. Wojciecha. Dokonuje się ono także w miejscu pochówku Patrona Polski i zazwyczaj z rąk Nuncjusza Apostolskiego w naszej ojczyźnie. W tym roku z całą wspólnotą do Gniezna udaliśmy się 28 kwietnia, a Krzyże wręczył nam obecny Nuncjusz – abp Antonio Guido Filipazzi. Dzień wcześniej w Katedrze Gnieźnieńskiej miała miejsce pielgrzymka młodzieży związana z odpustem ku czci św. Wojciecha. Mszy św. oraz homilię wygłosił nasz nowy biskup sosnowiecki – bp Artur Ważny.

Niezbędnym narzędziem w pracy misjonarza są umiejętności językowe. Czemu wybór padł na francuski? Najpierw wybiera się kraj, w którym będzie się pracować, czy najpierw wybiera się konkretny język, a do niego dopasowuje się kraj?

Wybór miejsca pracy misyjnej można nieoficjalnie podzielić na trzy rodzaje:
- Wyboru dokonuje przełożony (diecezjalny lub zakonny);
- Wyjeżdża się do miejsca w którym już jest grupa księży lub sióstr pochodzących z diecezji lub zgromadzenia zakonnego przyszłego misjonarza;
- „wolna ręka” – w tym przypadku o destynacji swojej przyszłej pracy misyjnej decyduję się samemu. Tutaj możemy się kierować różnymi czynnikami: językowymi, geograficznymi, klimatyczni itd. Mój wybór miejsca duszpasterstwa misyjnego był podyktowany nie tyle ze względu na miejscowy język, co raczej pomimo niego.

Czy był już Ksiądz na Martynice? Co to za miejsce? Jak można opisać życie tamtejszego Kościoła?

Byłem na Martynice przed rokiem na zaproszenie pracującego tam od 17 lat ks. Józefa Nowaka. Oprócz niego, na wyspie posługuje od 26 lat ks. Jan Mielewski. Martynika jest niewielką wyspąpołożoną w archipelagu Wysp Nawietrznych w Małych Antylach, które zaś są pasmem wysp ciągnących się od północnych wybrzeży Ameryki Południowej. To dawna kolonia francuska, choć dziś mieszka na niej głównie ludność pochodzenia afrykańskiego. Pierwsi misjonarze dotarli na tę karaibską wyspę w 1635 roku, a już osiem lat później utworzono tam prefekturę apostolską. Diecezja Martynikańska powstała 27 września 1850 roku na mocy decyzji papieża Piusa IX. Jest to więc już doświadczony Kościół, o bogatej historii. Jeżeli zaś chodzi o samą charakterystykę tej wspólnoty, to ma pewne elementy podobne do tej, jakie znamy w Polsce. Mowa chociażby o pobożności Maryjnej, mnogości nabożeństw, duży nacisk kładziony na adorację, czy korzystanie z sakramentów. Co osobiście mnie ujęło w Kościele na Martynice, to bardzo duże zaangażowanie świeckich w życie swojej parafii. Dla nich kościół, rodzina parafialna to autentycznie drugi dom. Widać to chociażby poprzez wielkie zaangażowanie w liturgię, czy ogólnie rzecz biorąc w funkcjonowanie parafii.

Byłem świadkiem zabawnej sytuacji, kiedy to doszło do nerwowej wymiany zdań pomiędzy osobami, które chciały śpiewać psalm i czytać czytania podczas mszy świętej. Tak wiele z nich chciało to robić, że trzeba było dokonać podziału ról na cały tydzień, a tym, którzy się nie załapali, trzeba było obiecać, że w kolejnym tygodniu zostaną dopuszczone do tych posług. Ze względu na braki kapłanów, wiele elementów związanych z funkcjonowaniem parafii, jak np. sprawy ekonomiczne, remontowe, ale także przygotowanie do sakramentów, czy prowadzenie grup działających przy danej wspólnocie, przekazane zostały w ręce świeckich. I oni się z tych zadań bardzo dobrze wywiązują. To buduje także poczucie wspólnoty i pogłębia zaangażowanie. Jeżeli zaś chodzi o potrzeby, wyzwania czy problemy tamtego Kościoła, to tutaj różnice między Polską są już znaczne. Oprócz sekularyzacji - która nie omija chyba wszystkich wspólnot na świecie - bardzo dużym problemem jest synkretyzm religijny. Wiara katolicka często jest mieszana z tradycjami afrykańskimi czy haitańskimi. Jeżeli msza święta, modlitwa nie pomagają rozwiązać jakiegoś problemu, to miejscowi nie widzą nic złego w uciekaniu się do praktyk magicznych, np. Voodoo, aby w nich szukać pomocy.

Kolejnym problemem są różnice socjalne, ekonomiczne i rasowe. Musimy wiedzieć, że na Martynice do połowy XIX wieku istniało niewolnictwo. I do dziś na wyspie żyją potomkowie zarówno niewolników, jak i tych, którzy ich zniewalali. Brakuje przebaczenia i pojednania między tymi dwoma grupami społecznymi. Nie pomaga fakt, iż potomkowie niewolników żyją na dość skromnej stopie życiowej, a następcy właścicieli ziemskich i plantacji, cieszą się do dziś sporą zamożnością. To wielkie zadanie dla Kościoła, duszpasterzy, aby dążyć do zażegnania dawnych waśni i zasklepienia ran, które pomimo upływu blisko dwóch stuleci, nadal bolą. No i ostatnim problemem dającym się we znaki miejscowemu Kościołowi, jest brak kapłanów. Dla blisko 370 tysięcy martynikańskich katolików, zorganizowanych w 47 parafiach, posługę pełni około 50 księży. To daje średnio jednego kapłana na 7500 wiernych (dla porównania, statystyka ta dla diecezji sosnowieckiej wynosi 1 do 1500). Co więcej, znaczna część lokalnego prezbiterium to misjonarze, bez których życie sakramentalne na tej karaibskiej wyspie niemal by zamarło.

Jak może wyglądać przykładowy dzień pracy księdza-misjonarza?

Jest to dosyć trudne pytanie na które nie ma jednoznacznej odpowiedzi. Bowiem każdy dzień pracy misjonarza trochę się od siebie różni – podobnie zresztą jak praca księdza w Polsce. Co jest jednak bardzo charakterystyczne dla pracy misjonarskiej na Martynice, to permanance– bycie stale obecnym. Owszem, istnieją biura parafialne czy kancelarie, ale możliwośćspotkania księdza tylko w nich lub tylko w kościele, to stanowczo za mało. Kapłan musi być dyspozycyjny cały czas i najlepiej wszędzie, gdzie się znajduje. Bynajmniej jest to związane tylko i wyłącznie ze sprawami natury kancelaryjnej. Ludzie chcą mieć możliwość rozmowy z duchownym, zadania pytań dotyczących wiary i nie tylko, szukania u niego rady. Ksiądz, który z urzędowym stylem przyjmuje petentów w konkretnych godzinach, po czym zamyka się na plebanii, lub nie ma go całymi dniami na terenie parafii, nie będzie miał na dłuższa metę czego szukać na „Wyspie Kwiatów”.

Z czego utrzymują się misjonarze? Jak można ich wesprzeć?

Głównie są to ofiary zbierane w czasie pobytu w Polsce, np. niedziele misyjne, prowadzenie rekolekcji, zbiórki, sprzedaż dewocjonaliów wykonanych w krajach misyjnych itp. Niektóre polskie diecezje „misyjne” – misyjne ze względu na sporą ilość księży pracujących na misjach, jak chociażby diecezja tarnowska, czy przemyska – mają wydzielone w swoim budżecie specjalne fundusze przeznaczone na pomoc misjonarzom.

Taką dużą, konkretną pomocą jest tzw. Patronat Misyjny. Osoba, która pragnie rozciągnąć szczególną opiekę duchową i materialną nad konkretnym misjonarzem czy misjonarką nazywana jest Patronem. Taka osoba wspomaga misjonarza znanego z imienia i z nazwiska poprzez: codzienną pamięć modlitewną, uczestniczenie w Eucharystii i częstą Komunię Świętą, ofiarowane cierpienia i niesione krzyże codzienności.Przykładem takiego zaangażowania na rzecz misji jest Święta Teresa od Dzieciątka Jezus, która nie wyjeżdżając na misje, przez swoje duchowe i modlitewne zaangażowanie została ogłoszona Patronką misji. Oprócz tego Patron w miarę możliwości przeznacza dobrowolne ofiary na utrzymanie swojego misjonarza oraz na dofinansowanie ich konkretnych prac w krajach misyjnych. Każdy grosz jest wielką pomocą dla misji i misjonarzy. Oczywiście Patronat Misyjny zobowiązuje również pracujących na misjach do modlitwy wdzięczności za tak wyjątkowych pomocników oraz do regularnej korespondencji z tymi, których łączy gorąca linia modlitwy i wyjątkowe misyjne braterstwo.

Istnieje możliwość wspierania misjonarzy poprzez ofiarę. Można je przesyłać na konto:

Komisja Episkopatu Polski ds. Misji, Bank PEKAO S.A. I O/Warszawa
06 1240 1037 1111 0000 0691 6772
z dopiskiem "Patronat Misyjny, ks. Michał Fucia"

Za wszelkie ofiary modlitewne czy materialne, już teraz serdecznie dziękuję i obiecuję modlitwę, ofiarę mszy świętej, a w przypadku wyrażenia takiej chęci – również poprzez kontakt mailowy czy tradycyjnej korespondencji. Pomocną informacją jest to, iż taką darowiznę można odliczyć sobie od podatku.

Czy wyjazd na misje to wyprawa na całe życie? Czy misjonarze mają określony czas pracy?

Patrząc na postawę pierwszych misjonarzy, którzy udawali się na nieznane dotąd lądy Ameryki Południowej, czy Afryki, to dla nich misje były sprawą życia. Nie chodziło tylko o ewentualny bardzo długi czas podróżypowrotnej, czy nawet gotowość do męczeństwa, ale zwykła motywacja – po co to robią. Po ciężkich trudach podróży, czasu poświęconego na naukę miejscowego języka, poznanie kultury i tradycji, powrót do rodzinnego kraju wydawał im się już bezsensowny. Czasy się zmieniły, formy lokomocji również, a i sprawa poznania języka czy zwyczajów jest kwestią znalezienia odpowiedniej strony w Internecie, dlatego czas pracy na misjach i jej format także się zmienił.

Obecnie misjonarze zazwyczaj podpisują trójstronny Kontrakt Misyjny między sobą, przełożonym, który wysyła na misje, a biskupem placówki misyjnej. W przypadku księży diecezjalnych jest on spisywany na sześć lat – z możliwością przedłużenia, natomiast w przypadku osób świeckich – na dwa lata (również z możliwością przedłużenia). Są oczywiście sytuacje wyjątkowe, gdy np. misjonarz lub misjonarka zachoruje. Ma wtedy możliwość powrotu do kraju w każdej chwili. Z drugiej strony, nie brakuje osób, które całe swoje życie poświęcili sprawą misji. Dla przykładu, jak wspomniałem wcześniej, drugim polskim kapłanem posługującym na Martynice jest ks. Jan Mielewski, którego łączny staż pracy misyjnej (najpierw w Kamerunie, a następnie na Martynice) wynosi przeszło 34 lata.

Czego możemy życzyć świeżo upieczonemu misjonarzowi?

Na pewno Bożego błogosławieństwa, bo bez niego nawet największe misjonarskie wysiłki spełzną na niczym, silnej wiary i miłości do bliźnich, bym mógł się nimi dzielić i inspirować do nich innych. I chyba najważniejsze – żebym nigdy nie uległ pokusie pracowania dla Jezusa, a równocześnie czynić to bez niego.

rozmawiał ks. Przemysław Lech

Strona korzysta z plików cookies w celu realizacji usług i zgodnie z Polityką Plików Cookies.