Bp Ważny: "Skrzywdzeni mają prawo do prawdy" [WYWIAD]

Bp Ważny: Skrzywdzeni mają prawo do prawdy, a wcześniej do miłości ze strony Kościoła i pasterzy
O komisji ds. nadużyć seksualnych, samotności skrzywdzonych, religii w szkole, katechezie w parafiach i ignorowaniu argumentów Kościoła z bp. Arturem Ważnym rozmawia Jacek Dziedzina ("Gość Niedzielny").
Ten tekst czytasz w całości za darmo w ramach promocji. Chcesz mieć stały dostęp do wszystkich treści? Kup subskrypcję: www.subskrypcja.gosc.pl
Jacek Dziedzina: To miała być rozmowa tylko o religii w szkole i o katechezie w parafii... Jednak po nagłej i niezrozumiałej przez wielu z nas zmianie na stanowisku odpowiedzialnego za powstanie komisji ds. wykorzystywania seksualnego (odsunięcie od tych prac abp. Wojciecha Polaka) trudno pytać wyłącznie o determinację Kościoła w próbie zapewnienia właściwej edukacji i formacji. My po prostu nie rozumiemy, dlaczego tej samej determinacji nie widzimy również w tym bolesnym obszarze.
Bp Artur Ważny: Jestem podobnie jak wielu zaskoczony, rozgoryczony i smutny. Po spotkaniu ze skrzywdzonymi w listopadzie ubiegłego roku na Jasnej Górze miałem nadzieję, że komisja może powstać nawet do końca roku. Po tegorocznych marcowych obradach w Warszawie zobaczyłem, że to nie jest takie proste, ale ucieszyłem się, że o tej sprawie naprawdę poważnie rozmawialiśmy w naszym biskupim gronie. W Katowicach okazało się, jak wiele mamy tutaj jeszcze do zrobienia – każdy z osobna i wszyscy razem. Jedni mniej, inni więcej, ale wiele pracy przed nami. Z czego to wynika? Z wielu powodów. Nie będę wypowiadał się za innych.
We mnie pracują spotkania ze skrzywdzonymi, ich dramatyczne historie, przerażające konsekwencje zranień, które dźwigają często samotnie i oczekują chociaż minimum wrażliwości i zrozumienia oraz ustalenia prawdy. Wracając z Zebrania KEP miałem tak wiele ich twarzy i imion w sercu i modliłem się za nich. Wielu upominało się u mnie o zabranie głosu, o reakcję, o komentarz. Rozumiem to i przepraszam, jeśli się rozczarowali. Mam swoje powody, by tego nie robić i wcale nie wynika to z lęku czy zgody na to, co się stało. Paradoksalnie uznałem, że tak będzie lepiej dla sprawy komisji. Wciąż ufam, że pośród wielu z nas jest determinacja, że komisja powstanie, chociaż tak wielu już w to nie wierzy.
Jeśli ta determinacja faktycznie w KEP istnieje, to jak wytłumaczyć fakt, że biskup odpowiedzialny za powstanie komisji przestaje nią kierować, zanim ta komisja jeszcze powstała? Przecież to odsuwa jej utworzenie, o raporcie nie mówiąc, być może nawet o wiele lat.
Jak wspomniałem, jest różnica zdań pośród nas na temat funkcjonowania komisji, jej kompetencji, zasad i celów działania. W każdej diecezji jest inna historia. Powołanie takiej komisji nie jest takie proste. Przykłady Francji czy innych krajów nie są do końca adekwatne. Sam powoływałem podobną komisję o nieco większym obszarze działania i wiem, że do tego potrzeba czasu i uważności na wiele aspektów prawnych, dyscyplinarnych, moralnych czy społecznych. O tym wspomniałem na konferencji prasowej licząc, że pomoże to wyciszyć trochę emocje – wszak logika podpowiada, że skoro jednemu biskupowi tyle czasu było potrzeba, to aby dogadało się kilkudziesięciu na to samo potrzeba więcej, i czasu, i cierpliwości, i dialogu.
Niestety, oczekiwania są duże i zrozumiałe, wytrwałość wielu, zwłaszcza skrzywdzonych w wielu przypadkach już się skończyła. Tym bardziej, że liczyliśmy na to, że jesteśmy już blisko. Dla mnie sprawa powołania komisji wydawała się naprawdę kwestią miesięcy. W związku z doświadczeniami w mojej diecezji i pracą jaką wykonują powołane komisje, wiem, że to jedyna droga, by stanąć w prawdzie, zmierzyć się z ciemnością zła i spróbować chociaż trochę wynagrodzić cierpienia skrzywdzonych oraz przygotować rozwiązania na przyszłość. Nie mam tu niepokoju czy dylematów. Można to uczciwie i rzetelnie zrobić.
Na ile słuszne są zastrzeżenia tych, którzy boją się nie tyle prawdy o trudnej przeszłości Kościoła, ile ryzyka fałszywych oskarżeń? To też przecież jest możliwe, o czym już nieraz się przekonaliśmy.
To prawda. Praktyka jednak pokazuje, że takich przypadków jest procentowo bardzo mało, i można je – stosując odpowiednie procedury – dosyć prosto zdemaskować. Jeśli pojawiają się takie sytuacje, trzeba je równie zdecydowanie rozwiązywać – jeśli będą historyczne, z odpowiednim komentarzem opisać - a oszustów rozliczać. Nie ma jednak we mnie zgody na przeciwstawianie sobie skrzywdzonych i fałszywie oskarżonych, niejako porównując ich poziom cierpienia. Jedni cierpią i drudzy cierpią. Nie można stawiać ich jednak naprzeciw siebie. To niesprawiedliwe tłumaczenie i kryje w sobie zakamuflowaną próbę ucieczki od podejmowania odpowiedzialności przed rozliczeniem sprawców rzeczywistych krzywd.
Ksiądz Biskup ma wrażliwość na problem nadużyć w Kościele, w diecezji sosnowieckiej widać też dużą determinację na tym polu. Czy mamy się przyzwyczaić, że to będą tylko takie wyspy na mapie Kościoła w Polsce, gdzie komuś naprawdę zależy, czy jest szansa na faktycznie czytelne świadectwo dobrej woli we wszystkich diecezjach?
W niedzielę Trójcy czytaliśmy fragmenty z Listu do Rzymian o nadziei – ona nie zawodzi – pod warunkiem, że miłość Boża rozlana jest w sercach naszych przez Ducha Świętego. Ktoś uprzedzony powie, że to biblijne slogany, jeśli nimi nie żyjemy. Dla mnie to nie są slogany. Wierzę, że Duch Święty poruszy nasze biskupie serca, abyśmy patrząc na Kościół lokalny, który nam został dany w opiekę, widzieli najpierw tych najbardziej cierpiących, skrzywdzonych, rozczarowanych, jeszcze oczekujących na odważne działania z naszej strony. W tym samym liście czytaliśmy, że nadzieja rodzi się w ucisku. Będzie bolało i na to musi być zgoda, trzeba się z tym liczyć. Wciąż mam nadzieję, że komisja powstanie. Skrzywdzeni mają prawo do prawdy, a jeszcze wcześniej do miłości ze strony Kościoła i pasterzy.
Mamy nadzieję, ale nie mamy pewności, że Kościół w Polsce będzie umierał za tę komisję i prawdę o nadużyciach… Pytanie zatem, czy Kościół w Polsce powinien umierać za lekcje religii w szkole? Bo tu widać jednak większą determinację.
Czy lekcje religii w szkole mają sens? Tak, ponieważ mogą udostępniać młodym podstawową wiedzę na temat religii, kultury, systemu etycznego religii katolickiej, która przez wieki tworzyła i wciąż jakoś tworzy kontekst kulturowy, moralny i obyczajowy, w którym oni żyją.
Może działania rządu, uszczuplające obecność religii w szkole, to jednak dobry moment, żeby przemyśleć jej miejsce i formę przekazu?
Wiemy dziś już na pewno – praktyka to pokazała, a dobra teologia zawsze to mówiła – że katecheza nie może być oderwana od ewangelizacji. Jeśli trafiamy do młodych, którzy nie mają doświadczenia wiary, to samo nauczanie, nawet najlepiej podane, niewiele zmieni. Mam takie doświadczenie z początków mojego kapłaństwa: łatwiej było prowadzić katechezę szkolną, ponieważ przychodziła młodzież i dzieci, które już żyły wiarą, bo w domu zadbano o doświadczenie wiary oraz o praktyki.
Później odpowiedzialność za przekaz wiary rodzice przerzucili już tylko na katechezę szkolną?
Rodzice i my, duchowni. Naiwnie i wygodnie myśleliśmy, że to wystarczy. I mamy dziś gorzkie owoce: po 35 latach wiele osób, które uczestniczyły na lekcje religii w szkole, okazuje się, że są czasem niewierzący lub niepraktykujący. Wielu nie uważa religii w szkole za ważną.
Co poszło nie tak?
Pewnie jest wiele przyczyn. Zwrócę uwagę na jedno: zaniedbaliśmy ewangelizację i katechizację w parafii. Jeśli już w parafii dokonywał się proces katechizacji w związku z przygotowaniem do przyjęcia poszczególnych sakramentów, to i tak akcent położony był na dzieci czy młodzież. Przez trzydzieści pięć lat skupiliśmy się na lekcjach religii w szkole, mając nadzieję, że wystarczy przekazać treść. Ale bez doświadczenia wiary to nie działa. W praktyce, bez wspólnoty – rodzinnej czy parafialnej – nie da się tego zrobić. Teoria była świetna – mieliśmy kolejnych papieży, którzy o nowej ewangelizacji mówili często i bardzo jasno. Ale my pozwoliliśmy się uśpić. To był wygodny model: szkoła, program, podręcznik, pensja. I poszliśmy na skróty. Teraz musimy wrócić do źródeł.
Karmiliśmy młodych treściami, ale to nie dawało pokarmu?
Dawało pokarm, ale nie wystarczy karmić. Trzeba najpierw obudzić do życia. Jak Jezus, który wskrzesił córkę Jaira i powiedział: „Dajcie jej jeść”. Najpierw życie, potem formacja. I to jest droga, którą Kościół musi dziś pójść – katecheza jako karmienie, ale dopiero po tym, jak ktoś został wskrzeszony do wiary przez doświadczenie Boga, wspólnoty, modlitwy. Inaczej to będzie jak karmienie trupa – nic z tego nie wyrośnie. Dużo wysiłku, mało albo żadnych efektów. To rodzi frustrację.
Biskupi polscy, pracując nad nowymi formami katechezy parafialnej, przygotowują się na scenariusz, gdy lekcje religii całkowicie znikną ze szkół?
Kiedy byłem proboszczem, prowadziliśmy różne formy formacji dorosłych w parafii. Była też swoista katecheza dorosłych na temat aktualnych dokumentów papieskich. Jeden dokument na rok – na przykład „Evangelii Gaudium” – analizowany miesiąc po miesiącu. Po tej katechezie była adoracja czy nabożeństwo uwielbienia. I to działało. Przychodziło po 600-700 osób. Dla wielu to była jedyna forma formacji i to im wystarczało.
Pamiętam kobietę, która przyszła do mnie poprosić o błogosławieństwo zakładu fryzjerskiego. Powiedziała: „Księże proboszczu, ja co miesiąc chodzę na te spotkania. To jest moja formacja. Trzy lata już przychodzę, to mi wystarcza”. To pokazuje, że ludzie potrzebują prostych, regularnych form przekazu wiary, ale takich, które wypływają z autentycznego doświadczenia wspólnoty i modlitwy. I takiej katechezy w parafii potrzebujemy. Ale ona nie ma na celu zastąpić nauczania religii w szkole.
A co z katechezą sakramentalną – dla dzieci, dla rodziców, którzy wracają do Kościoła tylko „przy okazji”? Nie powinna ona stać się de facto okazją do ewangelizacji?
No właśnie, to jest największe wyzwanie. Większość osób, które trafiają na katechezę przygotowującą do sakramentów, nie ma żywej relacji z Kościołem. I dlatego nie możemy przeskakiwać etapu ewangelizacji. Stąd nasze myślenie o nowym modelu katechezy parafialnej – żeby miała wymiar także ewangelizacyjny, i to na każdym jej etapie. Mamy konkretne skuteczne narzędzia ewangelizacyjne: kurs Alpha, Seminarium Odnowy Wiary, kurs Nowe Życie. One zmieniają ludzi. Trzeba tylko znaleźć formę, w której ludzie są w stanie to przyjąć. Mam doświadczenie ze spotkań „Baranków” – to formuła przygotowania do I Komunii Świętej prowadzona przez świeckich, często w domach.
Widziałem, jak zmieniają się rodziny, gdy przynajmniej jedna osoba jest wierząca, a druga nie. Ewangelizacja działa – tylko trzeba ją zaproponować w sposób realny do przyjęcia. W Sosnowcu są już osoby zainteresowane prowadzeniem „Baranków”. To dobry znak. Ale też pytanie, czy taki czy podobny model uda się wprowadzić szerzej, w skali ogólnopolskiej. Nie chcemy niczego narzucać. Jako Zespół roboczy KEP ds. katechezy parafialnej chcemy zebrać i pokazać modele oraz propozycje, a każdy biskup podejmie decyzję zgodnie ze specyfiką swojej diecezji.
To wszystko dzieje się i tak poza szkołą. Może ta mniejsza liczba lekcji religii uruchomi aktywność parafialną tam, gdzie została przez lata zaniedbana?
Jeśli faktycznie zmniejszy się liczba godzin religii w szkole, katecheci i duszpasterze zyskają więcej czasu, to otworzy się przestrzeń na nowe pomysły. Jeden z nich już tu i ówdzie działa: to katechezy dla seniorów, prowadzone w ciągu dnia, coś w rodzaju uniwersytetu trzeciego wieku, ale z elementami duchowymi. Dlaczego seniorzy? Bo to oni często odprowadzają wnuki do szkół, spędzają z nimi sporo czasu – są więc naszymi naturalnymi sojusznikami w przekazie wiary. Relacja dziadek-wnuk to jest najpotężniejszy kanał przekazu. I jeśli damy babciom i dziadkom narzędzia, by o wierze umieli rozmawiać z młodymi, zyskamy coś bezcennego.
Co Ksiądz Biskup odpowiada rodzicom, którzy – sam takich znam – mają wątpliwości co do jakości lekcji religii w szkole? Ci rodzice są bardzo wierzący, więc zależy im na tym, by katecheci przekazywali wiarę ich dzieciom na odpowiednim poziomie. A bywa z tym różnie.
Wiem, że niektórzy rodzice – szczególnie ci zaangażowani we wspólnotach – sami woleliby prowadzić przygotowanie dzieci do sakramentów. I mają do tego prawo. Ale ja broniłbym obecności religii w szkole, choćby dlatego, że to zawsze jest jakaś przestrzeń spotkania, przynajmniej z wiarą nauczyciela religii, czasem jedyna. I nie chodzi tylko o religię jako wykład, ale o budowanie relacji. Dla mnie, kiedy uczyłem, relacja z młodzieżą była najważniejsza. Realizacja podstawy programowej to jedno, ale wokół omawianych tematów toczyły się rozmowy, które dotykały naprawdę ważnych spraw młodych ludzi. I te relacje zostają na lata.
Owszem, jest jakimś problemem, że niektórzy nauczyciele religii przyszli do szkół przypadkowo, zwłaszcza na początku lat 90. Często bez powołania. Podobnie bywa z księżmi – nie każdy ma charyzmat katechety. I to trzeba rozeznać. Może trzeba dać im inne zadania, a lekcje religii powierzyć dobrze przygotowanym świeckim. Osobowość katechety jest kluczowa. Czasem ważniejsza niż jego wiedza.
Czy zatem Kościół powinien walczyć o lekcje religii w szkole? Mimo tych zastrzeżeń, o których mówiliśmy wyżej, że najpierw trzeba budzić wiarę, a potem nauczać?
Tak, warto podjąć to wyzwanie – bo nauka religii w szkole to ważny etap w rozwoju i życiu młodych. Nawet gdyby rządzący byli niewierzący, a chcieli dbać o jakość społecznych relacji, to powinni zadbać w szkole przynajmniej o nauczanie etyki, a tym bardziej o etykę katolicką, bo żyjemy w Polsce i trudno ignorować nasze korzenie. Religia w szkole pomaga zrozumieć wspólne kulturowe kody, literaturę, sztukę, muzykę, symbolikę biblijną – to nasze dziedzictwo. Religijna edukacja wspiera demografię, patriotyzm, obronność – szczególnie w obliczu wojny za granicą. Dodatkowo szkoła pozwala wierzącym skupić się na aspekcie intelektualno-wartościowym. Natomiast parafia może rozwijać katechezę w jej różnych formach: sakramentalną, dorosłych, kerygmatyczną. Te dwa wymiary się dopełniają.
Ksiądz Biskup dostrzega jakieś oznaki zrozumienia dla racji Kościoła ze strony rządowej? Czy tam jest świadomość, że jednostronne ograniczanie liczby lekcji religii jest bezprawne?
Nie uczestniczyłem osobiście w tych rozmowach, ale z relacji uczestników wiem, że trudno o pełne zrozumienie. Argumenty Kościoła często są ignorowane. To smutne. Bywa, że relacje państwo–Kościół są postrzegane przez pryzmat ideologii. Jeśli w przeszłości te relacje były zbyt zacieśnione, to teraz mamy ruch w drugą stronę – oderwanie, nie zawsze oparte na rzeczowych argumentach. To prowadzi do pęknięcia. A przecież chodzi o wspólną troskę o wychowanie młodych ludzi. Dlaczego tak się stało? Mam wrażenie, że to jest efekt pewnego „odbicia wahadła”.
Jeżeli istotnie w przeszłości doszło do niewłaściwego zacieśnienia relacji między Kościołem a państwem, to teraz, niezależnie od argumentów, wszystko, co służy „symbolicznemu odpiłowaniu” tych relacji, jest automatycznie uznawane za słuszne. Tylko po to, by się odciąć. Nie służy to bynajmniej budowaniu zdrowych relacji i postaw społecznych.
Może te działania rządu paradoksalnie pomogą Kościołowi uporządkować kwestie związane z ewangelizacją, katechizacją i nauką o religii?
Trochę tak jest. Ten kryzys odsyła nas do nauczania Kościoła i uświadamia, że mamy do czynienia z różnymi wymiarami: lekcją religii z zabarwieniem etyczno-kulturowym, katechezą i ewangelizacją. Zbyt często wszystko mieszało nam się w „lekcjach religii”, było traktowane schematycznie, jako „odfajkowane". Cały model nauczania wymaga poważnej i gruntownej rewizji.
Katecheci w szkole to też koledzy i koleżanki innych nauczycieli. Ksiądz Biskup ma dobre doświadczenia z czasów, gdy sam należał do grona pedagogicznego?
Oczywiście, zwłaszcza bezpośrednio z pokoju nauczycielskiego. Ponadto jako wikariusz, potem proboszcz, starałem się zapraszać grono pedagogiczne na spotkania – niejednokrotnie po konferencji kończącej rok szkolny urządzaliśmy wieczorem grilla. Byliśmy razem, rozmawialiśmy, nawet uczestniczyliśmy w pielgrzymkach. To była forma duszpasterstwa nauczycieli. Dzięki temu budowaliśmy zaufanie i współdziałaliśmy dla dobra młodzieży. Bywało także tak, że pani z polskiego cieszyła się, że biblijne treści, które omawiam na religii, uzupełniają program humanistyczny. Wspólnie także ustalaliśmy, co może być przekazane chociażby z treści biblijnych, by nie powtarzać ich na języku polskim – to był przykład współpracy interdyscyplinarnej. I nikomu to nie przeszkadzało.
Czym nowa katecheza parafialna będzie się różnić od tej szkolnej?
Nowe dyrektorium katechetyczne przygotowane przez Dykasterię ds. Nowej Ewangelizacji niewiele mówi o religii w szkole, za to bardzo dużo o katechezie parafialnej: tematycznej, formacyjnej, ewangelizacyjnej. Potrzebujemy nowej wizji: lekcje religii w szkole plus katecheza parafialna, to całość, która się uzupełnia. To będzie wspólna, komplementarna wizja. Powstaną pewne wytyczne dotyczące zarówno lekcji religii, jak i katechezy parafialnej. Będą one zawierały wprowadzenie teologiczno-pastoralne, sprawy organizacyjne, tematykę, metody i formy oraz dobre praktyki.
Czy w tym modelu religia w szkole zostanie zredukowana do religioznawstwa, bez przekazu wiary?
Musimy zadbać, by religia szkolna przekazywała wartości i etykę w sposób autentyczny, bez popadania w czystą, religioznawczą analizę. Parafia natomiast powinna zachować wymiar sakramentalny i duchowy katechezy. Ale w praktyce może to oznaczać rozpoczęcie wszystkiego od ewangelizacji.
Kiedy uczyłem w szkole, bardzo szybko wyczuwałem, z jaką młodzieżą mam do czynienia – czy z wierzącą, czy nie, czy oni mają jakiekolwiek doświadczenie wiary w domu. I od tego zależało, co dalej robiłem. Wprowadzałem elementy ewangelizacji, czasem organizowałem wyjazdy weekendowe, żeby zbudować relację, wspólnotę, przeżyć adorację, spowiedź. To naprawdę zmieniało ludzi. I dopiero potem przychodził czas na katechezę, czyli karmienie kogoś, kto został „wskrzeszony” do wiary. Jezus mówi po wskrzeszeniu Łazarza: „Rozwiążcie go i pozwólcie mu chodzić”. Mamy dziś wielu ludzi „związanych” przez nałogi, uzależnienia, światowość. Ewangelizacja to ich wyciągnięcie z grobu. Potem trzeba ich poukładać, a dopiero później mogą wzrastać.
Czy w całym Kościele w Polsce jest w ogóle na to zgoda – na układanie tego nowego modelu katechezy w takiej właśnie kolejności?
Niewykluczone, że na początku będzie trudno. Ale jeśli zrealizujemy ten model, ostatecznie Kościół stanie się bardziej sobą, jeśli zobaczymy, że nie tylko duszpasterze, ale również świeccy, są odpowiedzialni za ewangelizację i katechizację. I że to nie tylko współpraca – to współodpowiedzialność. Rodzice będą ewangelizować rodziców, młodzi – młodych.
Nieraz już słyszałem, żeby „nie przesadzać z tą ewangelizacją”, bo proboszcz ma ważniejsze sprawy na głowie: utrzymanie parafii, zamówienie materiałów na remont dachu…
Zawsze, gdy słyszę takie zarzuty, myślę o tych słowach Jezusa: „Przecież Ojciec wasz niebieski wie, że tego wszystkiego potrzebujecie. Starajcie się naprzód o królestwo i o Jego sprawiedliwość, a to wszystko będzie wam dodane.” Kiedy mówię księżom o ewangelizacji, o różnych pomysłach pastoralnych – widzę ich spojrzenia, które mówią wszystko: „Biskup mówi o adoracji i katechezie, a my mamy rachunki do zapłacenia”. A ja wtedy odpowiadam: „Ja właśnie o tym mówię. O rachunkach, o pieniądzach też”. Bo jeśli dbamy o Królestwo Boże, to naprawdę wszystko inne będzie nam dodane. To kwestia wiary.
Mam doświadczenie z małych wspólnot, jak ta w Tarnowie, którą się opiekowałem. Mieliśmy ponad 200 osób we wspólnocie – nigdy nie brakowało pieniędzy. Ludzie wiedzieli, czemu to służy. W parafii, w której byłem proboszczem, nigdy nie miałem problemu z finansami. Ewangelizowaliśmy, powstawały pomysły duszpasterskie, remontowaliśmy kościół i zaplecze, a zawsze się znajdowały środki. Mówię więc księżom: „Ewangelizujcie i dbajcie o formację parafian, a pieniądze się znajdą. O to się nie martwcie”.
rozmawiał: Jacek Dziedzina
źródło: www.gosc.pl
zdjęcia: Biuro Prasowe KEP