Jasna Góra: konferencja ks. Marcina Lecha (tekst)

Na prośbę uczestników diecezjalnego czuwania na Jasnej Górze udostępniamy pełny tekst maryjnej konferencji. Została ona wygłoszona przez ks. Marcina Lecha w ramach wspólnej modlitwy o dobre owoce peregrynacji obrazu Matki Bożej w naszej diecezji.
Konferencja Jasna Góra
Kochani bracia i siostry! Tą konferencją chciałbym podzielić się z wami spojrzeniem na Matkę Bożą, którą czcimy w Kościele jako Matkę i mistrzynię nadziei. Myślę, że dobre skupienie się na tym temacie pomoże nam nie tylko zrozumieć lepiej Matkę Bożą, ale także wypełnić obowiązek, który wynika z Roku Jubileuszowego, który przeżywamy. Jest to Rok Święty, rok nadziei, który każe nam się zatrzymać nad nadzieją chrześcijańską i ją zrozumieć lepiej, docenić, przeżyć po Bożemu. Myślę, że Matka Boża może nas bardzo wiele nauczyć w tej kwestii, bo jest rzeczywiście mistrzynią nadziei.
Co jest nadzieją chrześcijańską?
Na samym początku warto sobie zadać pytanie w ogóle o to, czym jest nadzieja chrześcijańska. Bo bardzo często wiele rzeczy nazywamy, że w czymś pokładamy nadzieję albo że naszą nadzieją jest ten czy inny człowiek.
Chodzi o nadzieję na niebo, na zbawienie wieczne, na doskonałe bycie z Bogiem i zbawionymi, na uszczęśliwiające życie z Bogiem na wieki. Dajemy temu wyraz podczas Mszy świętej, używając drugiej modlitwy eucharystycznej. Czytamy wówczas następujące słowa, kiedy modlimy się za zmarłych, jako tych, którzy zasnęli z nadzieją zmartwychwstania. My kapłani wypowiadamy te słowa bardzo często.
To właśnie jest nasza nadzieja: czekamy na życie wieczne, czekamy na Pana Boga, bo Bóg jest jedyną nadzieją. On jest dawcą nadziei, wlewa nam tę nadzieję w czasie chrztu świętego i tego daru nam nigdy nie zabiera. Podsycanie tej nadziei, ożywianie tej nadziei, rozpalanie tej nadziei w nas, to już jest zadanie, które pozostawił człowiekowi.
Możemy to robić źle. Możemy tego w ogóle nie robić. Ale możemy też z pomocą Matki Bożej, wzrastając w cnotach, poszerzać naszą wiarę, naszą nadzieję i naszą miłość. Chrystus jest gwarantem naszej nadziei, to On jest też źródłem nadziei.
To dlaczego Maryję nazywamy „Matką nadziei”? Otóż Ona zrodziła Chrystusa: On jest tą Nadzieją przez wielkie „N”. Ona, przez swoje Boże Macierzyństwo, jest Rodzicielką nadziei. To Chrystus, który jest naszą jedyną Nadzieją, przyszedł dzięki Niej.
No dobrze, a w takim razie zadajmy sobie pytanie, bo często używamy słowa „nadzieja” i mówimy tak: „A co z naszymi takimi prostymi ludzkimi nadziejami? Na przykład na nowe mieszkanie, na nowy samochód, na udane małżeństwo...? A co z nadzieją na to, że dostanę dobrą pracę? Czy takie dobra są także przedmiotem nadziei?” I wierzący chrześcijanin w świetle Pisma Świętego odpowie: to zależy. Jeżeli te rzeczy zbliżają mnie do tej głównej nadziei, jaką jest zbawienie, jeżeli moja praca, związek z tą konkretną osobą, jeżeli moje studia, czy te wszystkie moje małe, ludzkie nadzieje zbliżają mnie ku Panu Jezusowi, zbliżają mnie ku zbawieniu – to tak, to też może być nadzieją. To jest taka nadzieja „pośrednia”, można by powiedzieć. „Nadzieja”, „kroczek” ku tej głównej nadziei.
Śpiewamy często pieśń ku czci Miłosierdzia Bożego, gdzie padają słowa, że nasze plany i nadzieje coś niweczy raz po raz, ale Boże Miłosierdzie nie zawiedzie nigdy nas. To pokazuje, że te nasze ludzkie nadzieje – te osoby, w których często pokładamy nadzieję, a się zawodzimy, rzeczy, sprawy, za którymi tęsknimy – nie są w stanie spełnić naszej nadziei na wieczność. One tej nadziei jedynie służą.
Maryja i nadzieja chrześcijańska
Matka Boża właśnie w kontekście tej cnoty nadziei pokazuje nam kilka wymiarów przeżywania nadziei. Przyglądając się jej życiu, możemy widzieć na samym początku, jak Maryja czeka, czyli żyje w nadziei. Później – ogląda na własne oczy spełnienie się tej nadziei. Później uczy jak budzić nadzieję w innych. Na samym końcu pokazuje jak wytrwać w nadziei, zwłaszcza wtedy, gdy jest trudno. Przyjrzyjmy się tym obrazom z życia Matki Bożej i nauczmy się od Niej właśnie, jak przeżywać te wszystkie rzeczy związane z nadzieją.
Maryja wzorem osoby żyjącej nadzieją
Na samym początku Maryja żyje nadzieją jako córka Izraela. Maryja, będąc Żydówką, wychowuje się w narodzie, który żyje wielką tęsknotą, wielkim oczekiwaniem na Zbawiciela. Maryja jest osobą wierzącą, więc czytając Pismo Święte, te wszystkie Księgi Starego Testamentu, żyje w oczekiwaniu na Zbawiciela. Tęskni za Nim, pragnie Go.
Jest więc, można by powiedzieć, wzorem wyczekiwania Boga. Nie różni się to zbytnio od tej sytuacji, w której my się znajdujemy, bo my też Pana Jezusa cały czas wyczekujemy: Wyznajemy Twoje zmartwychwstanie i oczekujemy Twego przyjścia w chwale, mówimy w czasie liturgii. Maryja czekała. Jest wzorem tej nadziei, oczekiwania.
Ona się karmi nadzieją. A tę nadzieję karmi Słowem Bożym. Jeżeli więc, drogi bracie i siostro, wydaje Ci się, że popadasz w beznadzieję, że mimo twego oczekiwania ta nadzieja zdaje się gasnąć – sięgaj do Pisma Świętego! Maryja, karmiąc się tym Słowem, poznawała Pana Boga przez Słowo i dlatego to Słowo rozpoznała, kiedy Słowo stało się ciałem. Maryja karmi nadzieje Pismem Świętym. Nie da się rozwijać nadziei w oderwaniu od Pana Boga i od Jego woli. To Słowo Boże w nas podsyca nadzieję.
Czytajmy te teksty. W tym Roku Jubileuszowym warto sobie sięgnąć do Pisma Świętego i zobaczyć nawet, gdzie jest w nich mowa o nadziei. Nawet współczesne aplikacje, które mamy, łącznie z Pismem Świętym, które lubimy używać, aby odmawiać brewiarz, pozwalają nam nawet wyszukać termin „nadzieja” w Piśmie Świętym, gdzie ono pada. Poszukajmy ich, przeczytajmy, zobaczmy, przemyślmy te fragmenty. Zamiast słuchać czyichś teorii na temat nadziei, posłuchajmy, co o nadziei mówi sam Dawca nadziei, czyli Pan Bóg.
Maryja – gwiazda nadziei (Zwiastowanie Matce Bożej)
Maryja w pewnym momencie, ta wyczekująca, przyjmuje Pana Jezusa w chwili zwiastowania: Jezus poczyna się pod Jej sercem. Słowo stało się ciałem. Maryja jest więc od tego momentu jutrzenką Nadziei.
Jej obecność wnosi Chrystusa, który jest Nadzieją. Jest zapowiedzią Chrystusa, tej jedynej Nadziei.
Jest taka antyfona maryjna, „Ave stella maris”, gdzie Maryję przyrównuje się do gwiazdy morza. Podejrzewam, że raczej większość z nas nie miała doświadczenia dawnej żeglugi. Łatwo sobie jednak wyobrazić sytuację osób, które nocą musiały kierować okręty jeszcze bez nowoczesnych form nawigacji. Czego szukali ci żeglarze? Północy. Żeby według tej północy później się orientować, gdzie mieli płynąć. Więc wyczuwamy, jak w trudnej sytuacji znajdowali się, kiedy niebo nad nimi zasłaniały chmury i nie było widać gwiazd, według których się poruszali.
Żeglarze wówczas czekali na tę jedną gwiazdę, gwiazdę polarną, aby według niej móc później odkryć, czy płyną dobrze, czy muszą zmienić kurs. Wyobraźmy sobie sytuację, gdy burza mija, niebo się rozpogadza i wreszcie żeglarze widzą gwiazdę północną. Teraz są uratowani! Ta gwiazda nie jest północą, ale ta gwiazda wskazuje na północ. Maryja nie jest nadzieją. Ona wskazuje na prawdziwą nadzieję, którą jest Chrystus.
Dlatego naprawdę możemy być spokojni, kiedy widzimy Maryję. Bo kiedy zaczynamy Ją dostrzegać, kiedy zaczynamy Ją w sposób mądry i pobożny czcić, to wtedy już jesteśmy bezpieczni: jesteśmy na właściwej drodze. Bo prowadzi nas „gwiazda”, która nas zaprowadzi do Chrystusa. Gwiazda morza, gwiazda nadziei.
Maryja ogląda spełnienie nadziei i ją wskazuje w Chrystusie
Maryja jest tą, która wnosi też Chrystusa do naszego życia. To widzimy z kolei w scenie Nawiedzenia. Maryja, wchodząc do domu Zachariasza, pozdrawiając mieszkającą tam Elżbietę i Zachariasza, wnosi w ich życie Nadzieję: wnosi Chrystusa, którego ma pod sercem. Maryja w czasie tej peregrynacji, która się rozpocznie 30 sierpnia w naszej diecezji, chce wejść do naszych parafii tak, jak weszła do domu Elżbiety i Zachariasza.
Po co pragnie przybyć? Maryja chce wnieść nadzieję, jak to wyraża hasło peregrynacji: „W nadziei z Maryją”. Sama Maryja, bez Jezusa, nam by tej nadziei nie przyniosła. Dlatego, kochani, w nadchodzącej peregrynacji, mimo że jej najbardziej dostrzegalnym elementem będzie obraz Bogarodzicy, to jednak najważniejszą Postacią, która przychodzi, która działa przez Maryję, która posługuje się tym obrazem, jest jej Syn.
Popatrzcie na ikonę jasnogórską. Co jest w centrum ikony? Otóż okazuje się, że w centrum ikony jest wzniesiona prawica Pańska. To jest prawica Pana Jezusa, który błogosławi. To jest centrum tej ikony, a Maryja jedynie na tę rękę wskazuje, jakby chciała powiedzieć „To jest On!”. Ona naprawdę jest tą Gwiazdą morza wskazującą drogę, która mówi: Zróbcie wszystko, cokolwiek [mój Syn] wam powie (J 2,5).
Kiedy Maryja więc nawiedzi nasze parafie, to Ona tam nie przyjdzie sama, tylko przyniesie Chrystusa. Przyjmując Maryję, przyjmujemy tak naprawdę Jezusa. To On przyjdzie pod Jej sercem, to On przyjdzie na Jej ramionach. Z Nią przyjdzie Chrystus, jedyna Nadzieja nasza.
Kochani, Maryja jest też świadkiem spełniania się nadziei. Ona widzi, jak Jezus się rodzi, jak się wychowuje, jak dorasta, jak dojrzewa również w świadomości, że Jego Ojcem jest Bóg i zostaje w świątyni, mając lat dwanaście. Maryja to wszystko widzi i też uczy nas, abyśmy doceniali tę nadzieję, którą mamy. Ta nadzieja, którą mamy, która jest dana od Pana Boga, jest darem, który musimy pieczołowicie w sobie rozkrzewiać. Musimy ją w sobie podsycać.
Maryja budzi nadzieję w innych (Kana Galilejska)
Teraz przyjrzyjmy się roli Maryi w sytuacji, gdy zaczyna brakować nadziei – popatrzmy, jak pomaga ją wzbudzać. Niekiedy zaczyna brakować nadziei, tak jak zabrakło wina w Kanie Galilejskiej. To jest kolejna scena, na którą warto się zatrzymać i ją głębiej przeanalizować, ponieważ ona pokazuje nam, jaką niezwykłą rolę Maryja odgrywa na weselu w Kanie. A jest to sytuacja z ludzkiego punktu widzenia beznadziejna.
Oto mamy wesele, które trwa kilka dni. Jest zaproszonych wiele osób i brakuje absolutnie podstawowej rzeczy, którymi są napoje. W tym gorącym klimacie, gdzie trudno pić wodę, bo można się nią zatruć, wino jest podstawą. I właśnie tego wina brakuje.
Maryja to dostrzega jako pierwsza. Ona jest czujna i uważna. Zwróćmy uwagę, że Maryja nie doszukuje się tego, co może się stać („Kto wie, może zabraknie?”) i nie wszczyna alarmu, jeszcze zanim cokolwiek się stanie. Nie, nie jest czarnowidzem, nie popada w rozpacz („…O, zobaczycie, braknie wina, ja wam to mówię”). Tak, my lubimy takie „jeremiaszowe” narzekania, ale to osłabia nadzieje innych ludzi, podcina często skrzydła.
Maryja przeciwnie: Ona reaguje wtedy, kiedy rzeczywiście widzi realny problem. I jak reaguje? Idzie z tym do Jezusa.
Na tle Jej zachowania warto zadać sobie pytanie: A my jak reagujemy? Co my robimy w sytuacji, kiedy zapadamy się w beznadzieję, w rozpacz? Czy my też mamy taki naturalny odruch, aby uciec się do Pana Jezusa? Dzieci potrafią to robić, dlatego Jezus mówi, że jeśli się nie odmienicie i nie staniecie się jak dzieci, nie wejdziecie do królestwa niebieskiego (Mt 18,3). Dzieci, jak się im dzieje krzywda, odruchowo kierują się ku rodzicom, najczęściej ku mamie: trzeba pójść, wypłakać się, wyżalić, poskarżyć niekiedy – a koniec końców, mama lub tata powiedzą, co trzeba zrobić. Na pewno rodzice pomogą. To jest odruch dziecka, które się czuje bezpiecznie u swoich rodziców.
A czy ja się czuję bezpiecznie i ufnie w ramionach Ojca Niebieskiego? Czy mam odwagę się z Nim podzielić moimi troskami? Czy widząc, że mi się sypie wiele rzeczy w życiu, jestem w stanie powiedzieć: „Panie Jezu, w Tobie pokładam nadzieję! Oddaję klucze do mojego życia i władzę nad moim życiem w Twoje ręce, Dawco nadziei”. Czy potrafimy iść jak Maryja, aby powiedzieć o naszych brakach?
Co robimy, kiedy widzimy braki u innych ludzi? Te braki, które przecież najłatwiej jest zauważyć – bo swoje braki dostrzegamy z trudnością. Jeżeli widzimy czyjeś braki, czy potrafimy o tym powiedzieć Jezusowi? To nie jest skarżenie, obgadywanie czy oczernianie, bo idziemy do Osoby, która jako jedyna może tym brakom rzeczywiście i z troską zaradzić.
Maryja idzie do Pana Jezusa, ale nie instruuje Go, nie mówi Mu, co ma robić, nie wydaje Mu dyrektyw, tylko mówi Mu o problemie: Nie mają już wina (J 2,3). Ona się u Pana Jezusa wstawia za tymi nowożeńcami i za wszystkimi biesiadnikami. Zostawia wszystko w Jego rękach.
Potem następują te zagadkowe słowa Jezusa, które sami nie do końca rozumiemy: Czyż to moja lub Twoja sprawa, Niewiasto? Czyż jeszcze nie nadeszła godzina moja? (J 2,4), Słowa te, choć nie w pełni dla nas jasne, pokazują, że Pan Jezus każe Maryi zostawić tę sprawę: już się nią więcej nie zajmować. Że samo powiedzenie o tym jest już zupełnie wystarczające.
Teraz uważnie przyjrzyjmy się temu, jak Maryja reaguje na pozorną odmowę. Albo jak reaguje na fakt, że nie słyszy tego, czego by się mogła po ludzku spodziewać.
My bardzo często idziemy do Pana Jezusa z naszymi problemami i nawet dzielimy się ufnie naszymi troskami, kłopotami, beznadzieją, w której się znaleźliśmy. Ale często już mamy gotowy scenariusz słów, zadań czy zachowań Pana Boga, które powinny mieć miejsce. I często bywa tak, że nie dzieje się tak, jak byśmy planowali. Na przykład często bywa tak, że Pan Jezus reaguje milczeniem pozoru. Albo nam podpowiada w głosie sumienia, że to myśmy zawinili i powinniśmy przeprosić. Albo zachęca do wytrwania, a wtedy zobaczymy owoce po pewnym czasie.
Warto zadać sobie teraz pytanie: czy słowa, które mówi nam Jezus, zadowalają nas? A może wprowadzają jeszcze większe niezadowolenie, niesmak, rozgoryczenie i machnięcie rękami, że to wszystko na nic.
Maryja, nie słysząc żadnego konkretu ze strony Jezusa, nie obraża się, tylko idzie robić swoje. I teraz jest ważny moment, na którym warto, żebyśmy się skupili.
Co robi Maryja?
Z jednej strony z ufnością zostawia sprawę, cały problem w rękach Pana Jezusa, a z drugiej strony idzie budzić nadzieję w ludziach. Maryja udaje się do służących, jeszcze nie mając pojęcia o tym, co Pan Jezus zrobi, jaką podejmie decyzję. Idzie i budzi zaufanie do Jezusa w sługach. Zanim Jezus wyda jakiekolwiek polecenie, Maryja mówi: warto, żebyście Go posłuchali, zróbcie wszystko, cokolwiek wam powie (J 2,5). Jemu można zaufać. Ten człowiek budzi nadzieję. Zobaczcie, jakie to było niezwykle ważne. Proste, ale niezwykle ważne.
Wyobraźmy sobie natomiast sytuację bez tej interwencji Maryi: Jezus przecież był jeszcze nieznany. Ludzie nie wiedzieli, kim On jest, nie znali Jego cudów, bo to jest pierwszy Jego cud. I nagle przychodzi do służących nieznany człowiek i mówi im: „Panowie, brakuje wina, więc napełnijcie stągwie wodą”. To absurd, prawda? Czy oni by za tym poszli? A czy wy byście poszli? Gdybyście mieli taki problem i przychodzi człowiek znikąd, nieznany i zaczyna Wam mówić zupełnie coś absurdalnego.
Każdy w tym momencie by się zatrzymał i powiedział: „Kim Ty jesteś? Co Ty w ogóle chcesz? Przemyślałeś tę decyzję?” Byłoby bardzo trudno takiej nieznanej osobie zaufać i zawierzyć. Może w pewnym momencie, przyciśnięci sytuacją, zaufalibyśmy, ale tak na pięćdziesiąt procent.
Jednak wszystko stało się inaczej, właśnie dzięki temu, że Maryja wcześniej do nich przyszła (właśnie Maryja, która była im znana) i powiedziała takie spokojne słowa: „Zaufajcie, On wie co robi. Zróbcie wszystko, cokolwiek wam powie (J 2,5). Zróbcie wszystko”. Kiedy Pan Jezus przychodzi i każe czerpać wodę, oni to robią. Dlaczego? Bo ktoś w nich zasiał zaufanie. Ktoś ich przygotował mentalnie, że jak przyjdzie Jezus i o coś poprosi, to żeby tego od razu nie odrzucić. Nie zlekceważyć.
W ten sposób możemy powiedzieć, że Maryja jest Matką nadziei. Nadziei przez małe „n”. Maryja przygotowuje grunt w sercu, abyśmy złożyli nadzieję w Jezusie, który jest jedyną Nadzieją.
Kochani, choćby tu, na Jasną Górę przyjechał papież Leon XIV. Gdyby tu przyszedł nie wiadomo kto – jakiś święty mistyk czy stygmatyk, choćby jakiś ksiądz rwał włosy z głowy i święte słowa przepowiadał z ambony, to on za nas nie uwierzy, nie pokocha i nie złoży za nas nadziei w Bogu. To jest zadanie nasze. Ksiądz, biskup czy papież może przygotować nasze serca na zaufanie Chrystusowi. Ale to jest nasze zadanie: zaufać.
Tak więc przygotowanie gruntu, na którym my możemy dopiero nadzieję rozwinąć, zaufać, zawierzyć, złożyć siebie w rękach Pana Jezusa – to rola Maryi.
Maryja, kiedy przyjdzie do parafii naszej diecezji, kiedy zajrzy do każdej parafii, od wielkiej do małej, Ona przyjdzie z tymi słowami Ewangelii o Kanie, które dzisiaj usłyszeliśmy, a które są czytane zawsze w święto Matki Bożej Częstochowskiej: Zróbcie wszystko, cokolwiek Syn mój wam powie. Ona będzie przychodziła po to, aby w nas wzbudzić na nowo zaufanie do Jezusa.
Kiedy więc Chrystus przyjdzie z Maryją i powie Ci: „Przebacz”, to trzeba, żebyśmy nie kombinowali, tylko przebaczyli. Kiedy Jezus przyjdzie i powie: „To jest Ciało Moje”, to żebyśmy je spożywali. Kiedy Jezus przyjdzie i powie „Przyjmijcie Ducha Świętego”, to żebyśmy się na Ducha Świętego otworzyli. Jakże ważne jest to, aby to wszystko, co Jezus mówi, a nam się niekiedy to nie mieści w głowie, wydaje już takie archaiczne, abyśmy to przyjęli z nadzieją, z zaufaniem: „nie rozumiem w pełni, nie wiem, o co chodzi do końca, ale Ci zaufam, Panie Jezu!”. Tak to zrobili ci słudzy z Kany Galilejskiej, którzy zaczęli czerpać wodę tylko dlatego, że Maryja wzbudziła zaufanie do Jezusa.
Maryja pomaga wytrwać w nadziei w chwili próby (Golgota)
Maryja pomaga trwać w nadziei. Ona przygotowuje nas do zaufania. To jest niezwykła postawa Maryi, ale kolejna jest chyba jeszcze trudniejsza. Maryja uczy wytrwać w nadziei, kiedy sytuacja staje się już absolutnie krytyczna.
I tutaj warto przypomnieć scenę spod krzyża, kiedy Pan Jezus umierał, opuszczony przez wszystkich najbliższych. Apostołowie od Niego uciekli. Stała pod krzyżem tylko Maryja z dwoma innymi kobietami i na samym końcu dołączył Jan, umiłowany uczeń.
Papież Franciszek, pisząc o nadziei i też głosząc katechezę na temat Maryi, Matki Nadziei, w bardzo plastyczny, tak jak tylko on to potrafił robić, próbował właśnie ludziom zwrócić uwagę, co musiała Maryja przeżywać pod krzyżem, wiedząc, że jej Syn umiera. Właśnie ten Syn, który jest Nadzieją.
Papież stawia pytanie: Czy wraz z Nim umiera nadzieja? Czy w Maryi umarła nadzieja, widząc śmierć swojego Syna? I właśnie w tym momencie dostrzegamy, że nic z tego się nie stało. Papież Franciszek mówi tak: Maryja wytrwała w nadziei, bo tam stała: Obok krzyża Jezusowego stała Maryja, Matka Jego (J 19,25).
I to słowo „stała” w konferencji papieskiej wybrzmiało tak mocno, że aż poruszająco. Zobaczcie, to nie jest nadzieja, która nosi różowe okulary. To nie jest nadzieja szczęśliwa, która oczekuje na narodziny dziecka. Nie, to jest nadzieja zupełnie inna, inny „rodzaj” nadziei. Nadziei, która wytrwa mimo śmierci.
I co w tak trudnej sytuacji pomaga w wytrwaniu w nadziei? Papież Franciszek odpowiada: cierpliwość. W bulli Spes non confundit papież mówi o cierpliwości jako córce nadziei, która ją wspomaga. I pisze tak: Cierpliwość, będąca również owocem Ducha Świętego, podtrzymuje nadzieje. I umacnia ją jako cnotę i sposób życia. Dlatego uczmy się prosić o łaskę cierpliwości, która jest córką nadziei i jednocześnie ją wspiera (SnC 4).
Kiedy się dzieje burza wokół nas, kiedy przychodzi taka sytuacja krańcowa jak śmierć na krzyżu, wydaje się wówczas, że wjechaliśmy w tunel, w którym nie widać nic. Wtedy w lęku, coś nas popycha do tego, by jak najszybciej wysiąść z pociągu.
A zasada życia duchowego mówi, że jak wjeżdżamy do ciemnego pociągu, kiedy gaśnie światło i wydaje się, żeśmy się zanurzyli w mrok, to najważniejsza zasada brzmi: nie wyskakiwać z pociągu, bo się roztrzaskasz. Właśnie zgodnie z tą zasadą postępuje Maryja. Co Ona robi? Ona w tej sytuacji stoi. Ona trwa. Wiecie, co Ją uratowało? Właśnie to, że nie uciekła. Właśnie to, że stała, że trwała. Że cierpliwie tę burzę przeżyła.
Mimo że wszystkie światła gasły i Chrystus gasnął, oczywiście z ludzkiego punktu widzenia, to Ona miała w sobie tę nadzieję. Przypominała osobę, która w czasie burzy, niesie z uwagą i troską zapaloną świecę. I choć burza szalała, mimo że wiatr targał płomykiem, tak że przygasał i rozpalał się na nowo, Ona go tak uważnie chroniła ten płomień nadziei, że nie zgasł. I to Ją uratowało.
W Dzień Matki Bożej Gromnicznej wiele osób stara się jakoś podkreślić miłość do Matki Bożej. Nie tylko mając zapaloną świecę w świątyni, ale również wychodząc z kościoła, mają taką gorącą ambicję, że zaniosą tę zapaloną świecę, gromnicę, do domu. Widać wówczas, jak ci ludzie wracają z kościoła do domu: idą wolniej niż zwykle. Nie rozmawiają ze sobą, tylko idą lekko pochyleni nad tą świecą, pieczołowicie ją otulając, żeby ją donieść do domu. I tak jak my chronimy ten knot, tę świecę, tak powinniśmy w sytuacji próby właśnie ochronić naszą nadzieję.
Przez co ochronić? Przez cierpliwość. Papież Franciszek mówi w bulli, że jesteśmy w tych czasach, kiedy nasza cierpliwość jest wystawioną na wielką próbę. Bo obecnie wszystko musi być natychmiast, od razu i od ręki. Nie potrafimy czekać. Jesteśmy tak zwanym „pokoleniem instant”. A właśnie nadzieja wymaga cierpliwości, wytrwania. Często wymaga stania pod krzyżem.
W momencie, kiedy cierpliwość uratuje tę nadzieję, kiedy człowiek przejdzie to najgorsze, może się cieszyć nadzieją i jej spełnieniem chwili zmartwychwstania. Maryja jest tą, która przechowała nadzieję przez Wielką Sobotę, jak pisze papież Benedykt XVI w encyklice Spe salvi.
Maryja umacnia nadzieję i jest jej znakiem (Zesłanie Ducha Świętego i Wniebowzięcie)
I później Maryja budziła tę nadzieję w uczniach, gdy znowu przeżyli kolejną próbę, kiedy Pan Jezus wstąpił do nieba. Ona zagrzewała ich w nadziei w wieczerniku. To Ona wraz z nimi czuwała, wraz z nimi się modliła. To właśnie Ona była tą, która pomagała im przez to wszystko przejść. Kościół, jak mówi Katechizm, jest z Maryją zjednoczony w nadziei przez modlitwę. Maryja, która wstąpiła do nieba, Ona jest naszą małą nadzieją: nadzieją wynikającą z faktu, że jeżeli Ona tak pięknie żyła i pięknie skończyła – skończyła w ramionach Ojca, to i my, żyjąc jak Ona, możemy liczyć na to samo zakończenie: możemy liczyć na niebo, ufać i mieć nadzieję.
W prefacji o Maryi Matce nadziei modlimy się tak: Maryja, służąc Jego dziełu z gorącą miłością, stała się Matką wszystkich żyjących. Ona sama, jako wspaniały owoc odkupienia, jest Siostrą wszystkich dzieci Adama, które dążąc do pełnej wolności, podziwiają w Maryi znak pewnej nadziei i pociechy, aż nadejdzie pełen blasku dzień Pański.
Zakończenie
Kochani bracia i siostry! Można by było jeszcze wiele rzeczy mówić o Maryi jako Matce nadziei. Ale niech te najważniejsze treści, które są związane z Jej życiem ewangelicznym, które są elementem Słowa Bożego – niech w nas pracują do sierpnia. Niech gdzieś w nas się odbijają echem. Niech Maryja, która jest Matką nadziei – tym „małym” światłem, które nas prowadzi ku Jezusowi – będzie dla nas „mobilizacją”, osobą, która zagrzewa w nas w nadziei.
Będziemy teraz przeżywać na różnych poziomach, w różnych miejscach i na różne sposoby przygotowania do peregrynacji. Możemy tę peregrynację przeżyć bardzo płytko: „Niech się odbędzie…, niech przyjedzie… i będzie spokój”. Ale możemy też to przeżyć tak, że to będzie wielka szansa, wielka łaska, bo przychodzi Maryja, która wnosi ze sobą Zbawiciela: naszą jedyną Nadzieję. Postarajmy się do tej peregrynacji dobrze przygotować. Czynimy to już teraz tym czuwaniem, naszą modlitwą, wpatrywaniem się w oblicze Maryi, która jest Matką i jutrzenką nadziei. Powiedźmy wzrokiem za jej ręką – ku Chrystusowi i ku Jego wzniesionej dłoni, która jest znakiem mocy Bożej, Bożą prawicą: Prawica Pańska moc okazała. Możemy zaufać i złożyć nadzieję w Chrystusie.
W sytuacji, kiedy – jak ci żeglarze, o których mówiłem na początku, wydaje się, że już gubimy północ z naszych oczu, kiedy nam się już wydaje, że nie wiemy, gdzie pójść i jak dotrzeć na właściwe miejsce – patrzmy na Nią, szukajmy Jej jako gwiazdy. I idąc za Nią, możemy dojść do Jezusa. Jezusa, błogosławiony owoc żywota Twojego, po tym wygnaniu nam okaż (por. Salve Regina). Niech Maryja wyprasza nam to zaufanie Panu Jezusowi, niech pracuje w nas i pomaga nam wzbudzać nadzieję. Amen.
zdjęcia: ks. Paweł Krawczyk