Listy wdzięczności cz.3 - Ministranci
Liturgiczna Służba Ołtarza – ministranci, lektorzy i ceremoniarze to bodaj najliczniejsza wspólnota diecezji, obecna w każdej parafii. Spośród naszych kleryków zaledwie 3 nie ma za sobą ministranckiego doświadczenia. Kolejny list skierowany jest właśnie do ministrantów. Do swojego kolegi Piotra Wojdyły, z którym razem służyli przy ołtarzu w parafii św. Andrzeja Boboli w Bukownie, napisał kleryk Mateusz Wróbel. "Wasza służba przy ołtarzu jest nie tylko obowiązkiem, lecz także wielkim zaszczytem, doprawdy świętą służbą" – mówił do ministrantów Jan Paweł II. Tak właśnie przeżywali ją Piotr i Mateusz. Zapraszamy do lektury!
Drogi Piotrze!
Piszę do Ciebie tych kilka słów, aby na Twoje ręce złożyć podziękowanie całej wspólnocie Liturgicznej Służby Ołtarza. Jako jeden z Was i wraz z Wami przez niemal połowę mojego życia mogłem być bardzo blisko działającego w sakramentach Boga. Uważam, że był to dla mnie wielki Boży dar – łaska, która pomogła mi rozeznać Jego wolę względem mnie.
Moja ministrancka przygoda zaczęła się przed ponad jedenastoma laty. Choć od tego wydarzenia minęło tyle czasu, pamiętam je dobrze, tak jak gdyby to było wczoraj. Przygotowywałem się wtedy do przyjęcia sakramentu bierzmowania. Systematycznie chodziłem na spotkania formacyjne, które prowadził ksiądz proboszcz. Po jednym z takich spotkań, ksiądz poprosił mnie, żebym na chwilę został. Usiedliśmy w trzeciej ławce, blisko ambony. Zapytał mnie wprost, czy chciałbym zostać ministrantem. Nie ukrywam, że zaskoczył mnie tą propozycją. Nigdy wcześniej o tym nie myślałem. Trudno mi więc było odpowiedzieć natychmiast. Ksiądz też nie chciał, żebym deklarował się od razu. Dał mi czas do namysłu i do konsultacji z rodzicami. Dzięki temu mogłem nie pod wpływem chwili, ale w pełnej wolności i świadomości odpowiedzieć "tak, chcę".
Ten moment był punktem zwrotnym w moim życiu. A ponieważ inicjatywa nie wyszła ode mnie, nasuwa mi się myśl, że zostałem wtedy wyłowiony kapłańskimi sieciami z ławicy moich rówieśników. Po latach mogę śmiało stwierdzić, że ksiądz proboszcz był Bożym kurierem, który przekazał mi od Niego zaproszenie. To był pierwszy, wyraźny znak od Boga. Pierwszy, ale nie ostatni.
Później, już jako ministrant, otrzymywałem od Niego wiele poruszeń serca. Bliskość Stołu Ofiarnego Jezusa Chrystusa pociągała mnie do tego stopnia, że kiedy uczestniczyłem we Mszy lub nabożeństwie w ławce – "na kościele" – czułem jakiś wewnętrzny brak i dyskomfort. Zdałem sobie sprawę, że to nie tylko kwestia przyzwyczajenia – moje miejsce było i jest przy Ołtarzu Pańskim.
A pamiętasz zakopiańskie "kontemplacje"? Nasze wspólne wyjazdy wakacyjne z księdzem proboszczem? Może nie były one stricte ministranckie, bo brały w nich udział również nasze koleżanki oraz koledzy, którzy nie nosili ani alb ani komeż. Ale mimo to wśród uczestników przeważali ministranci. A ja gdybym nim nie był, pewnie bym się tam razem z Wami nie znalazł.
Te właśnie "kontemplacje" stanowiły odpowiedź na moje ówczesne potrzeby i rodzące się w sercu życiowe pytania. Dużo dobrego zrobiły dyskusje oparte na twórczości Phila Bosmansa, którymi kierował ksiądz proboszcz. Wyjaśniał nam wówczas trudne zagadnienia dotyczące sensu życia i umierania, powołania ludzkiego i naszych relacji ze światem i bliźnimi. Owe rozważania stanowiły główny motyw "kontemplacji", a dokonywały się w bliskości górskiej przyrody, w atmosferze życzliwości i braterstwa.
Tego samego ducha dało się odczuć we wspólnocie ministranckiej w naszej parafii. Pragnę więc wyrazić Wam wdzięczność za otwartość, z jaką przyjęliście mnie w swoje szeregi. W sposób szczególny dziękuję za serdeczność, jaką darzyliście mnie od samego początku. W waszym gronie czułem się dobrze. Pomimo różnicy wieku nie tworzyliście barier i nie patrzyliście na młodszych "z góry". Dzięki temu młodsi mogli korzystać z doświadczenia starszych kolegów, którzy niczym starsi bracia, pomagali im stawiać kroki na kolejnych etapach ich życia. Wysoko sobie to ceniłem.
Dla większości z nas czynności takie jak, dzwonienie dzwonkami, przynoszenie na Ołtarz kielicha, czy trzymanie pateny były wielką frajdą. Mimo, że dawały wiele radości, nie były zabawą. Podchodziłem do tego wszystkiego poważnie w dużej mierze dzięki Waszej postawie: skupieniu, precyzji wykonywanych gestów, sumienności w przychodzeniu na ministranckie dyżury. Solidność innych ministrantów nie tylko motywowała mnie do tego, aby im dorównać, ale w dużej mierze ułatwiała mi przykładanie się do mojej ministrantury. Wasz przykład był dla mnie bardzo ważny.
Jestem przekonany, że każdy z Was ma swoją cząstkę zasługi w odkrywaniu przeze mnie tego wielkiego daru, jaki otrzymałem od Boga – powołania do kapłaństwa. Jako wyraz mojej wdzięczności przyjmijcie proszę modlitwę. Niech Pan Bóg wynagrodzi Wam stokrotnie wszelkie dobro, jakie od Was otrzymałem! Proszę Was, abyście również i o mnie pamiętali w swoich rozmowach z Panem.
Mateusz
Drogi Mateuszu!
Bardzo mi miło czytać Twój list. To dla mnie zaszczyt, że jako jego adresata wybrałeś właśnie mnie spośród wielu ludzi, z którymi przez tyle pięknych lat i Ty, i ja nawiązaliśmy relacje. Gdy go czytam, wracają wspomnienia, anegdoty, sentymenty, ale przede wszystkim wartości, które wyniosłem z tych – ponad dziesięciu – lat mojej służby przy Ołtarzu Pana.
Zaczęło się dopiero w gimnazjum. Dokładnie pamiętam moment, w którym, po dosyć długich namowach księdza proboszcza, zgodziłem się przyłączyć do Liturgicznej Służby Ołtarza. Pilnie uczęszczałem na spotkania modlitewne prowadzone przez niego, ale nie od razu czułem powołanie do służby ministranckiej. W końcu stało się. Decyzję pomogli mi podjąć Mateusz i Michał (obecnie już ksiądz) – koledzy z osiedla, z którymi często grałem w piłkę. Dałem się namówić i dziś jestem pewien, że to była jedna z ważniejszych decyzji w moim życiu.
Na pierwszej Mszy, do której służyłem, moim zadaniem było trzymanie pateny przy rozdawaniu Komunii Świętej. Do dziś pamiętam jak trzęsła mi się ręka. Były emocje. Mimo to szybko odnalazłem się w gronie ministrantów. Ksiądz proboszcz oraz starsi koledzy pomogli mi opanować wykonywanie liturgicznych obowiązków.
Dziś moi najlepsi przyjaciele i koledzy – osoby, na które zawsze mogę liczyć – to właśnie ministranci i osoby z otoczenia naszego kościoła, które wtedy spotkałem.
Nie sposób nie wspomnieć o księdzu Adamie Bartkiewiczu, który wkładał całe swoje serce i wolny czas w naszą formację. Nauczył nas nie tylko modlitewnego skupienia, poczucia obowiązku, gorliwości, ale także udzielał nam mądrych i przydatnych porad życiowych, uczył manier i dawał wspaniały przykład. Jego bezinteresowna pomoc bliźnim i ofiarność w pełnieniu swojej służby były bardzo budujące. Jestem pewien, że i Ty zapamiętałeś te lekcje i będziesz równie wspaniale prowadził swoje grupy ministrantów.
Czy pamiętam "Kontemplację Darów Ducha Świętego" pod Giewontem? Wspominam je każdorazowo, kiedy przyjeżdżam w góry, a nawet wtedy, gdy z tęsknotą o nich myślę. Religijne i życiowe przemyślenia księdza Bartkiewicza oraz złote myśli, które kolekcjonował i którymi dzielił się z nami podczas górskich rekolekcji, zostały w sercu do dziś. Doskonale pamiętam też nasze wieczorne wypowiedzi, które każdy z nas wygłaszał na zadany przez księdza temat. Atmosfera tych dni była niesamowita. Dostawaliśmy olbrzymią dawkę spokoju, wewnętrznej radości i wzajemnej serdeczności.
Najważniejszą rzeczą, o której chcę wspomnieć, jest rozwój mojej wiary i więzi z Panem Bogiem, które są największym owocem mojej ministrantury. To właśnie w otoczenie ołtarza, czas spotkań modlitewnych, kontemplacji, rozmów z księdzem proboszczem i z kolegami, którzy przy nas wybrali drogę kapłaństwa, a dziś chodzą już w sutannach, sprawiły, że jestem teraz tym, kim jestem i patrzę na świat przez pryzmat naszej wiary. Religijnych przeżyć było w tamtych czasach wiele, ale szczególnie zapadły mi w pamięci nasze asysty w czasie Triduum Paschalnego, nabożeństwa fatimskie, właśnie kontemplacje (szczególnie ta zaraz po moim bierzmowaniu), zachwyt nad poezją Karola Wojtyły czy księdza Jana Twardowskiego (dostałem je w prezencie od naszego księdza). Te wszystkie małe i większe przeżycia ukształtowały moją osobowość i otworzyły mi oczy na głęboką modlitwę i kontakt z Najwyższym.
Podsumowując, jako ministranci wybraliśmy różne drogi: kilku z nas – tak jak Ty – kapłaństwo, wielu innych – jak ja – założyło rodziny. Jednak jestem przekonany, że w każdym z nas do dziś owocuje tamten czas, zarówno w modlitwie i życiu duchowym, jak i w codziennych wyborach. Cieszę się, że zgodziłem się w końcu stanąć przy Ołtarzu Pana. Chciałbym, żeby mój syn także został kiedyś ministrantem i jeszcze bardziej, żeby trafił tam na takich ludzi, na jakich ja miałem szczęście trafić.
Z Bogiem!
Piotr