Szkice pamięci - ocalone wspomnienia patriotyczne cz.11

Data dodania: 2018.11.23

W jubileuszowym roku 100-lecia niepodległości Polski nasza diecezja ogłosiła niezwykły konkurs literacko-historyczny na rodzinne wspomnienia historyczno-patriotyczne pod hasłem "Szkice Pamięci - ocalić od zapomnienia" . W kolejne piątki zapraszamy do lektury najlepszych prac.

Autorką kolejnego tekstu jest 41-letnia wyróżniona przez jury Izabela Świtalska z Chechła.


Kartka z pamiętnika syna powstańca oddziału "Surowiec"

20.03.2018 roku, wtorek

Zrobiło się już późno. Ciemność ogarnęła cały świat. Usiadłem do pisania, ponieważ nie daje mi spokoju pewna myśl. W niedzielę ksiądz ogłosił, że z racji setnej rocznicy odzyskania niepodległości Kościół sosnowiecki rozpoczął gromadzenie pamiątkowych wspomnień, związanych z historią naszego kraju. Wszyscy, którzy chcieliby opowiedzieć o jakimś zdarzeniu z przeszłości, zaproszeni są do współpracy. To ogłoszenie zburzyło mój spokój. Bo to przecież ja narzekam od dawna, że nikt nie jest zainteresowany historią Chechła z czasów drugiej wojny światowej. Młode pokolenie żyje tak, jakby wojny nigdy nie było. Coraz mniej młodzieży chodzi do kościoła, w którym my – jako dzieci – modliliśmy się na kolanach o życie i zdrowie dla naszych ojców. Młodzi nie kultywują uroczystości patriotycznych, nie dbają o pomniki. A starsi? No cóż, mam wrażenie, że próbują uciec od przeszłości, zapomnieć...

A może warto, mimo upływu lat i zacierania się wspomnień, podjąć to wyzwanie? Przecież, jeśli nie zrobi tego moje pokolenie, to ta historia zostanie stracona. Pamięć o anonimowych często Polakach walczących w ruchu oporu, którzy oddawali życie za Ojczyznę zaginie na zawsze.

Tylko czy ja dzisiaj byłbym w stanie wiernie odtworzyć wydarzenia, które tak boleśnie zapadły mi w pamięć? Mam co prawda parę zdjęć, swój pamiętnik, który pisałem jako 10-letni chłopiec i głowę pełną wspomnień oraz opowieści, które przekazał mi po wojnie tato. Tylko, czy potrafię to wszystko opowiedzieć tak, aby nie fałszować historii? Aby wspomnienia mniej ważne nie zakryły tych najważniejszych? Przecież byłem jeszcze mały. Kiedy wybuchła wojna miałem 4 lata, kiedy się skończyła - 10. Z perspektywy moich dzisiejszych 83 lat wiem, że to było bardzo mało. Ale i tak mocno pamiętam to straszne lato 1944 roku. Silnie wryła mi się w pamięć noc, kiedy nie mogłem zasnąć; z sieni dochodziły głosy rodziców, szloch matki, jakiś ruch. Pamiętam ciszę, która później zapadła, bo nie był to kojący spokój, tylko jakaś mroczna pustka. Mój tata w tę noc dowiedział się o planowanych łapankach. Musiał szybko uciekać z domu i już do niego w czasie wojny nie wrócił...

Pamiętam też 16 czerwca 1944 roku – dzień, w którym oddział "Surowiec", dowodzony przez Hardego, w którym walczył mój tato, został zaatakowany przez Niemców. Dzień wcześniej meldunek, który przyszedł do oddziału o walce stoczonej w Białej, pokrzyżował planyi zmusił ich do zmiany trasy. Tato razem z całym oddziałem okrążyli Błędów i skierowali się na północ, później na wschód i lasami doszli do przysiółka o nazwie Skałbania. Na szczęście mieszkańcy osady dali im znać, że w Chechle, do którego zmierzali, znajdują się Niemcy i szukają partyzantów. Wycofali się więc i dotarli wieczorem 15 czerwca na Błojec, gdzie planowali odpocząć. Poprosili państwa Kozickich o pozwolenie na przenocowanie w ich stodole. Zostali ugoszczeni z obawą, ale przyjaźnie. Niestety, jakiś konfident zawiadomił Niemców o tym, że na Błojcu stacjonują partyzanci. Oddział miał pobudkę o 6.00 rano. Nad ranem przyszła pani Kozicka i opowiedziała o wydarzeniach w pobliskich miejscowościach: nocnej obławie w Niegowonicach i Grabowej oraz zastrzeleniu człowieka w Młynach koło Chechła. Oddział natychmiast był gotów do wymarszu. Niestety, na to było już za późno. Pani Kozicka zauważyła zbliżających się wrogów. Okazało się, że cały Błojec otoczony był kordonem gestapo, oddziałów żandarmerii i Wehrmachtu. Tato opowiadał, że serie z karabinów rozrywały deski stodoły. Ale nasi byli nieugięci. Walczyli zaciekle i nie dali się pokonać. Więc Niemcy podpalili stodołę. Siano zajęło się natychmiast. Ogień, dym i żar zmusiły powstańców do ucieczki. Po kolei wyskakiwali przez tylne drzwi stodoły lub dziurę w dachu. To niewiarygodne, że większość partyzantów uratowała się z tego kotła. Podczas strzelania mój tato został ciężko ranny w biodro. Stracił dużo krwi. Resztką sił podciągnął się i razem z drugim kompanem o pseudonimie "Kicok" wysunął przez dziurę w poszyciu. Kiedy spostrzegł Niemca stojącego niedaleko stodoły, było już za późno na odwrót. Zresztą, z krwawiącą raną było to niemożliwe. "Kicok" zdążył wrócić z powrotem do stodoły, natomiast tato zsunął się z dachu wprost pod nogi Niemca. Zamarł, czekając na strzał. Wróg kazał mu się odwrócić i iść w stronę lasu. Wszyscy wiedzieli, że okupant często strzelał w plecy, dlatego tato zmierzał w stronę drzew i modlił się cały czas. Ku jego zaskoczeniu Niemiec nie oddał strzału. Ojciec zdążył się schronić do lasu. Nigdy nie poznał nazwiska swojego wybawiciela ani przyczyny darowania mu życia.

W lesie przejęli go partyzanci z oddziału "Tobiel". Piotr Toboła konno przewiózł tatę do zaprzyjaźnionej rodziny mieszkającej koło cmentarza w Chechle. Tam został położony w stodole. W tym samym momencie w domu obok rodziła kobieta, do której wezwano lekarza. Ten sam lekarz został poproszony o opatrzenie rannego partyzanta. Tato dostał leki, rana została zdezynfekowana. Kompani z oddziału zabrali go i umieścili w dzwonnicy kościoła w Chechle. Tam miał czekać na kogoś, kto pomoże mu wydostać się z wioski. Bóg chciał, że w tym samym dniu, kiedy tato ukrywał się w dzwonnicy, odbywał się pogrzeb jego matki, a mojej babci Ewy Krawczyk, która zmarła 16 czerwca, w dniu pacyfikacji Błojca.

Moja babcia od rana tego dnia czuła się fatalnie. Koło południa przyszła błędna wiadomość, że mój tata, a jej syn zginął na Błojcu. Serce mojej babci tego nie wytrzymało... Kiedy uczestniczyłem w jej pogrzebie jako dziecko, nie miałem pojęcia, że mój tato jest tak blisko i że obserwuje nas wszystkich z wieży kościoła.

Pamiętam, jak po wojnie ojciec pracował w zaopatrzeniu. Dostał polecenie, aby zakupić acetyleny. Pojechałem z tatą frontowym samochodem do Łazisk Górnych, na Śląsk. W domu była straszna bieda. To były bardzo ciężkie czasy. Wzięliśmy ze sobą na drogę bochenek czarnego chleba, zwanego peperokiem. Nagle zobaczyliśmy siedzące przy drodze dziecko, może pięcio-, sześcioletnie. Dziecko podeszło do nas i po niemiecku poprosiło o coś do jedzenia. Ku mojemu zgorszeniu tato wyjął nasz chleb i połowę dał temu dziecku. Byłem oburzony! To my nie mieliśmy co jeść, a tata dał chleb szwabskiemu dziecku? A on wtedy powiedział do mnie: A jeśli to jest dziecko tego Niemca, który darował mi życie? Była to dla mnie ogromna lekcja miłości...

Konsekwencje pacyfikacji Błojca były straszne, zarówno dla mieszkańców osady, jak i dla całej mojej rodziny. Wszystkie (8) domów na Błojcu zostało spalonych, niektórzy mieszkańcy zastrzeleni, inni musieli uciekać. Ja sam zostałem ranny, moja mama była aresztowana, brat taty też.

Po wojnie byliśmy ciągle prześladowani. Staliśmy się biedakami. Ojciec zawsze otrzymywał najcięższą, fizyczną, słabo płatną pracę. Ale mimo to nigdy nie sprzedał swojej Ojczyzny, chociaż wielokrotnie ówczesne władze namawiały go do współpracy. Do końca został wierny swoim ideałom.

Kiedy wiele lat po wojnie rozmawiałem z Hardym, obiecał mi, że zajmie się upamiętnieniem wszystkich swoich ludzi, którzy w jego oczach też byli bohaterami tamtych czasów. W 1981 roku została wydana nakładem Wojskowego Instytutu Wydawniczego książka jego autorstwa "Oddział Hardego", ale nie jest ona intymnym pamiętnikiem, a jedynie sprawozdaniem z życia oddziału. Dlatego wciąż powraca do mnie myśl: właśnie teraz, kiedy Polska obchodzi tak ważną rocznicę, nadszedł ten moment, w którym trzeba spisać historię, aby nie przepadła w mrokach niepamięci. Aby nasi ojcowie mieli swoje miejsce na kartach historii, a nie tylko w sercach rodzin.

Kiedy spoglądam za okno i widzę tylko ciemność, to z żalem myślę o tym, że mój tato w takie noce musiał ukrywać się w lesie. Tak bardzo modlę się o to, aby już nigdy żaden człowiek nie musiał przeżywać horroru wojny. Jak zapobiec kolejnym rzeziom? Jestem przekonany, że jedyną drogą jest nagłaśnianie i przypominanie historii, opowiadanie młodym ludziom o bohaterach, którzy byli tacy jak oni - młodzi, zwyczajni, zakochani, a zostali porwani w wir wojny, prosto w ramiona cierpienia, śmierci, rozpaczy. Niech pamięć o minionych czasach stanie się gwarantem pokoju na przyszłość. Tak nam dopomóż Bóg!


Praca napisana jest na podstawie wspomnień pana Edwarda Krawczyka – syna Władysława, który był partyzantem w oddziale "Surowiec", dowodzonym przez Geralda Woźnicę, ps. Hardy, oraz bratanka partyzanta – pana Andrzeja Krawczyka.

Strona korzysta z plików cookies w celu realizacji usług i zgodnie z Polityką Plików Cookies.