Z pamiętnika misjonarza

Data dodania: 2012.08.19

Pani Hamulemba i pani Chimabli w czasie trwającego spotkania były zajęte przygotowaniem kolacji. Kukurydza już się gotowała na ognisku. Każdy z nas zerkał w kierunku przygotowywanego posiłku. Byliśmy głodni. Po obmyciu rąk, kiedy posiłek znalazł się na stoliku, sięgaliśmy rękoma po kukurydze i kawałki kury przygotowane przez kobiety w Kaponde.

Droga do Kaponde i Namalindi prowadzi częściowo przez wyschnięte bagna, przypominające pustynię piachy oraz busz. Po około pięciu godzinach jazdy osiągnęliśmy cel podróży - Kaponde. Wioska Kaponde jest stacją bardziej odległą niż Namalindi. Leży 17 km dalej w kierunku południowo-wschodnim od sąsiedniej wioski.

Ludzie czekali. Przewodniczący Rady Kościelnej pan Victor Hamulemba przywitał nas z nieukrywaną radością. Oprócz przewodniczącego, kilku mężczyzn podeszło, aby nas pozdrowić. „Mwalibizyha buti", „Kabotu" , „Kwaamba nzhi", „Kwiina", . Standardowe pozdrowienia w języku Ci-tonga zostały wymienione przy towarzyszącym i spontanicznym wybuchu śmiechu.

Kobiety upewniwszy się żeśmy dojechali zaczęły rozpalać ognisko, aby zadośćuczynić tradycyjnej, afrykańskiej gościnności.

Za niedługą chwilę, po ustaleniu programu, w otaczającej nas ciszy panującej w buszu rozległy się słowa odmawianej modlitwy: Wabonwa Maria oozwide luse, Mwami nkwali kuli nduwe. .... . („Zdrowaś Maryjo łaski pełna, Pan z Tobą ...") . Ludzie w Kaponde znają tylko jeden język i jest nim Ci-tonga. W Głównej Misji używamy języka Ci-nyanja, w buszu zaś, od strony południowo-wschodniej, misjonarz musi się nagimnastykować aby odmówić wspólne modlitwy i porozumieć się z ludźmi.

Spotkanie Rady Kościelnej odbywało się już o zmroku . W centrum dyskusji były przede wszystkim sakramenty. Spotykamy się tylko kilka razy do roku i trzeba dobrze planować aby znaleźć odpowiedni czas na przygotowanie do oraz udzielenie sakramentów: chrztu, Eucharystii, sakramentu małżeństwa. Ludzie w Kaponde muszą znaleźć spośród siebie katechistę, który weźmie na siebie obowiązek przygotowania kandydatów do sakramentów. Nie jest to zadanie proste, gdyż jednie nikły procent ludzi w Kaponde zasmakował nieco w sowim życiu edukacji.

Jak zwykle pani Hamulemba i pani Chimabli w czasie trwającego spotkania były zajęte przygotowaniem kolacji. Kukurydza już się gotowała na ognisku. Każdy z nas zerkał w kierunku przygotowywanego posiłku. Byliśmy głodni. Po obmyciu rak, kiedy posiłek znalazł się na stoliku, sięgaliśmy rękoma po kukurydze i kawałki kury przygotowane przez kobiety w Kaponde. Pan Hamulemba maczał kukurydzę w sosie z kury, ministranci lepili kule z kukurydzy aby łatwiej było ją jeść, mnie natomiast przypadło do smaku afrykańskie warzywo podobne nieco do kapusty, które smakuje jedynie jedzone rękoma z dodatkiem soli i przegryzane kawałkami kukurydzy. Stolik z jedzeniem był rozświetlany światłem świec aby można było rozeznać się, w którą miskę włożyć rękę.

Kiedy nie ma prądu wtedy życie wygląda nieco inaczej. Idzie się spać z kurami i wstaje się wraz z pianiem kogutów. Kaponde oddaje dokładnie taki schemat wieczorów i poranków w życiu tamtejszych ludzi. Wieczorem, w przeciwieństwie do miejsce gdzie cywilizacja zadomowiła się na dobre, wyposażona w lampy uliczne i żarówki żarzące się nad drzwiami domów oraz światło wyzierające z okien, wraz z zachodem słońca robi się zupełnie ciemno . Gdzieniegdzie widać tylko palące się ogniska, służące do przygotowywania posiłku i gdzieniegdzie słychać odgłosy prowadzonych rozmów. Im bardziej minuty przesuwają się do przodu na tarczy zegara, tym bardziej robi się ciszej i życie zamiera.

Trzeba sobie tylko znaleźć jakieś miejsce do spania. Pan Kamanga znalazł je przy ognisku. Kilka osób spało na workach po kukurydzy rozesłanych wzdłuż ściany na zewnątrz kościoła ,zbudowanego z gliny i pali ściętych w buszu,. Dzieci położone przez mamy leżały tuż po wejściu do kościoła po prawej stronie na rozesłanych workach i przykryte kocem. Słychać było ich miarowy oddech, pogrążonych w błogim i beztroskim śnie. Ministranci już zdążyli się opatulić kocem tak ze nawet nie było widać im nosów.

Długo nie mogłem zasnąć. Moje miejsce było blisko ołtarza, zbudowanego z gliny i kilku nierównych desek. Zapomniałem siatki przeciw komarom, na głowę położyłem ręcznik ale nie mogłem dobrze oddychać i musiałem wystawić nos. Insekty miały swoją noc a ja odliczanie piętnastu dni, czasu kiedy to pasożyty malarii roznoszone przez komary rozwijają się we krwi.

W nocy musiałem wstać i „iść policzyć gwiazdy". Miałem dziwne uczucie. Świat wygląda nieco inaczej z perspektywy Kaponde i dar życia staje się niezamąconą myślą przez szum towarzyszący egzystencji współczesnego homo sapiens. Ciszę afrykańskiego buszu i szept nasuwających się myśli zagłuszała jednie swoista muzyka insektów miła dla ucha.

Rano trzeba było wziąć kąpiel w wodzie ze studni wykopanej przez ludzi, kilka kilometrów od kościoła. Nie dało się ukryć. Ludzie w Kaponde nie zrobili przepierzenia z trawy na umycie się i gapili się na misjonarza, który chcąc nie chcąc brał kąpiel publiczna ku uciesze parafian. Po publicznej toalecie, panie Hamulemba oraz Chimbali już były gotowe ze śniadaniem. Tym razem na śniadanie była herbata z liści z buszu oraz kawałek miejscowego wypieku.

Następnym punktem programu było przygotowanie do Mszy św, którą sprawowałem w języku Ci-tonga. Liturgia Mszy św. w afrykańskim buszu jest ubogacona pieśniami śpiewanymi przy akompaniamencie uderzanych rytmicznie bębnów. Czuje się klimat Afryki. Rodzime elementy kulturowe stanowią zewnętrzna formę dla wyrażenia, przeżycia oraz przekazu przyjętej Ewangelii.

Po zakończeniu Mszy św. jeszcze obiad w buszu na którym nie mogło zabraknąć kukurydzy. Dopiero w grudniu, styczniu może się zdarzyć, że zapasy kukurydzy zostają wyczerpane. I w niektórych językach lokalnych wspomniane miesiące noszą nazwę miesięcy głodu. Po zakończonym obiedzie wyjechaliśmy do następnej stacji do Namalindi ... .

Wieczorem, po zrealizowaniu programu w odwiedzanej wiosce, wyruszyliśmy w powrotną drogę do Głównej Misji. Ks. Michał Pabiańczyk, już czekał z dzbanem wody na mój przyjazd. Miał swój dyżur w Głównym Centrum. Za tydzień nasze role się zmienia. Ks. Michał pojedzie do buszu mnie natomiast przypadnie Msza św. i program w głównym centrum Itezhi-Tezhi.

„Dzień z pamiętnika misjonarza" dedykuje Przyjaciołom Misji, szczególnie tym, którzy modlitwą - wsparciem duchowym oraz materialnie przyczynili się i przyczyniają do rozwoju Misji w Itezhi-Tezhi, Misji, która stanowi młodą oraz żywą tkankę Kościoła Powszechnego.

ks. Marek Zareba

Strona korzysta z plików cookies w celu realizacji usług i zgodnie z Polityką Plików Cookies.