Na górskich ścieżkach Peru cz. 2

Data dodania: 2012.10.13

Druga część wspomnień misjonarza z naszej diecezji, ks. Krzysztofa Pawłowksiego od kilku lat pracującego w Peru.

 

Po dojściu do Jatuspaty, usiedliśmy na placu głównym wioski aby odpocząć. Oczywiście najpierw pojawiły się ciekawskie dzieci. Nowy obraz w wiosce: wysoki gringo z plecakiem i jakiś obcy z gitarą... Następnie pojawiła się jakaś kobieta., którą zagadnąłem:

- Jestem księdzem, przyszliśmy w odwiedziny, będziemy się wspólnie modlić w kaplicy dzisiaj i jutro.

- O jak miło, jak dobrze. Tak wiemy, że miał przyjść ksiądz. Nawet są przygotowane 2 miejsca do spania w budynku wspólnotowym wioski. Ale proszę księdza jest mały problem, w wiosce nikogo nie ma, bo wszyscy poszli do Pampas, aby sądzić się z firmą budującą elektrownię co do pieniędzy za tereny należące do Jatuspaty.

Rzeczywiście prawie wszystkie domy pozamykano na kłódki. W wiosce zostały może 2 rodziny. Ręce mi opadły. Jeśli wszyscy udali się do Pampas dlaczego nie dano mi znać!!!!!! Przecież mogłem przełożyć wizytę na inny termin! Kobieta odeszła oświadczając, że zrobi nam coś do jedzenia. Pomyślałem, że to świetny pomysł, bo kiszki zdążyły mi już zagrać marsza, tango i bluesa. Ostatnim posiłkiem było nasze śniadanie w Salcabambie. Czekaliśmy cierpliwie: godzina, dwie, trzy. Słońce chowało się za górą. Postanowiłem iść do kaplicy. Wiedziałem już że nikt więcej nie przyjdzie.

Na modlitwy przyszły 3 osoby. Wspólnie odmówiliśmy różaniec i przy akompaniamencie gitary odprawiłem Mszę Świętą. Dobrze, że miałem latarkę, bo w wiosce nie ma światła, chociaż słupy i kable są już tam zamontowane od zeszłego roku. Pani która obiecała nam posiłek też przyszła na modlitwę, więc pojawiła się nadzieja, że jednak coś zjemy. Po Mszy Świętej poszliśmy na kolację. W prowizorycznej kuchni zjedliśmy zupę ziemniaczaną i potem chyba ryż z jajkiem sadzonym. Było ciemno więc nie byłem pewny co jadłem. Niestety gospodyni nie miała wiele gotowanej wody więc doskwierało nam pragnienie (coca cola skończyła się około godz. 16). Naszej dobroczyńcy wręczyłem cukier i makarony. Poszliśmy spać około 21.

Wcześnie rano ruszyliśmy w drogę powrotną. Świtało i nie było jeszcze tak gorąco. Podjąłem pewne ryzyko i przy pierwszym strumieniu ugasiłem pragnienie. Jesus jako miejscowy w ogóle się tym nie przejmował i pił „wszystko co mokre" nie zważając na źródło. Schodząc na dół bez wielkiego obciążenia marzyłem o ciastkach i ugotowanych na twardo jajkach które zostawiliśmy w samochodzie. Już niedaleko rzeki spotkaliśmy kilku miejscowych, którzy mieli tam niewielką plantację papai. Naszym śniadaniem więc, były dwie odmiany tego owocu.

Aby dojść do nowego mostu musieliśmy zejść ze ścieżki głównej i odnaleźć wczorajszą drogę, co okazało się dość trudne. Zaczęliśmy błądzić. Nagle ścieżka schodziła zbyt pionowo, a lądowanie na kaktusach nie wchodziło w moją kalkulację. Znowu się rozdzieliliśmy. Postanowiłem wrócić do ostatniego znajomego mi miejsca. Zrobiłem niesamowite koło, ale doszedłem do robotników. Jesus już tam na mnie czekał, też jakoś tam dotarł. Zmęczeni doszliśmy przed południem do mostu i w cieniu dużej skały prawie zasnęliśmy. Po pewnym czasie odnaleźli nas robotnicy z krótkofalówkami, którzy ostrzegli nas, że musimy iść do bazy, bo za godzinę (około 13) będą wysadzać skały. Zerwaliśmy się z odpoczynku, aby co sił ruszyć w górę. Dzień wcześniej cały ten odcinek w dół pokonaliśmy w 1,5 h, dziś prawie dobiegliśmy do bazy w godzinę. Wszyscy czekali na nas. Gdy inżynierowie upewnili się że na drodze nie ma już nikogo wysadzili skały. Siedzieliśmy przy samochodzie, gdy wiatr przywiał wielką chmurę pyłu i kurzu.

Jajka i ciastka wchłonęliśmy bardzo szybko. Radość sprawiła nam też mała pepsi która była w aucie. To nic, że miała chyba z 30 stopni Celsiusza – świetnie ugasiła pragnienie. Potem robotnicy przynieśli nam wodę mineralną. Po odpoczynku ruszyliśmy w drogę do Pampas – na szczęście już samochodem.

Zmęczenie było spore, ale jak zwykle radość ze spełnionej misji zrekompensowała wszystko. Radość miejscowych ludzi, którzy cieszyli się, że jakiś biały ksiądz dotarł specjalnie do nich, aby ich odwiedzić i aby z nimi po prostu trochę pobyć.

Ks. Krzysztof Pawłowski - Peru

Strona korzysta z plików cookies w celu realizacji usług i zgodnie z Polityką Plików Cookies.