Człowiek potrafi więcej, niż mu się wydaje - rozmowa o ministrantach
Ostatni z listów wdzięczności, dotyczący Liturgicznej Służby Ołtarza oraz trwający Tydzień Modlitw o Powołania skłoniły nas do pochylenia się nad naszymi ministrantami. Przedstawiamy zapis rozmowy z ks. Mariuszem Dydakiem, Diecezjalnym Moderatorem Liturgicznej Służby Ołtarza: o zawodach sportowych, potrzebie ministrantek i przełamywaniu siebie.
Księże, na początku pytanie socjologiczne: czy orientacyjnie wiemy ilu ministrantów jest w diecezji sosnowieckiej?
Pokusiłem się ostatnio o zrobienie praktycznej statystyki, na podstawie danych przekazanych przez księży. Król Dawid za policzenie Narodu Wybranego został ukarany. Mam nadzieję że za policzenie ministrantów Pan Bóg się nie rozgniewa (śmiech). Aktualnie w naszej diecezji przy ołtarzu służy ok. 2700 ministrantów i ponad 950 lektorów. Są parafie gdzie liczba chłopców i mężczyzn przy ołtarzu jest naprawdę imponująca, np. 70. To chyba nie tylko skutek tzw. "pobożniejszych części" naszej diecezji, ale przede wszystkim cierpliwej pracy księży, którzy przecież co jakiś czas się zmieniali, ale ich formowali, motywowali a przede wszystkim znajdowali dla nich czas. Teraz to owocuje. Młodzi są świetnymi obserwatorami. Jeżeli dostrzegają pasje i zapał, im też zaczyna się to udzielać. Pod koniec spotkań diecezjalnych zawsze dziękuję księżom za to, że znaleźli czas, że im się chciało, że zrobili dla młodych coś ważnego. Dodam tylko, że największym diecezjalnym spotkaniem ministrantów jest Msza Krzyżma w Wielki Czwartek, która gromadzi do 800 ministrantów i lektorów. W diecezjalnym kursie ceremoniarza w ciągu ostatnich trzech lat uczestniczyło 160 młodych.
Mamy takie parafie w których ministrantów brakuje?
Faktycznie są parafie, w których ministrantów jest niewielu. Wynika to z tego, że są to wspólnoty małe lub z małą ilością młodych małżeństw, a zdecydowaną większością starszych parafian. Boję się tu użyć słowa: wymierające. Trzeba też wziąć pod uwagę fakt, że młodzi mają teraz większą możliwość organizacji wolnego czasu. Poza lekcjami są korepetycje, rozmaite kursy, warsztaty, zawody itd. Dlatego czasami nawet rodzice nie są zachwyceni myślą o ministranturze syna. Dochodzi do tego jeszcze świat wirtualny, który niekontrolowany staje się złodziejem czasu. Każdy katechizujący wie o czym mówię. Nie pozostaje nic innego, jak wciąż uświadamiać, że służenie Panu Bogu to wielki zaszczyt i wyróżnienie. Szczególnie po parafialnej uroczystości I Komunii Św. warto rodziców i dziadków poprosić o życzliwy doping i motywację często chętnych, ale trochę nieśmiałych synów i wnuków. Tylko pierwsze kroki przy ołtarzu są trudne, patrzą przecież w kierunku ołtarza wszyscy zgromadzeni. Z biegiem czasu nabiera się odwagi i przełamuje skrępowanie. Czasami żeby w życiu coś osiągnąć nie wystarczy wykształcenie czy wiedza – potrzebna jest też odwaga i przebojowość. Myślę, że służba przy ołtarzu takiej właśnie zdrowej odwagi uczy.
Czy brak ten mogą zagospodarować służące przy ołtarzu dziewczęta?
Nie ma przeszkód teologicznych dla istnienia ministrantek, przeszkoda wynika raczej z praktyki kościelnej. Kapłani uczestniczący w ubiegłorocznym spotkaniu moderatorów diecezjalnych w Licheniu, zauważyli pewną ciekawą prawidłowość w swoich diecezjach. Dopuszczenie dziewcząt do służby w prezbiterium, w praktyce doprowadziło do tego, że zniknęli im chłopcy. Nawet Ojciec Święty Franciszek, który w wielu kwestiach potrafi zaskakiwać, w tej jest bardzo jednoznaczny. Zapytany przez biskupów polskich podczas ostatniej wizyty Ad limina w Rzymie o ministrantki, odpowiedział: "Prezbiterium to nie miejsce dla dziewczynek". Rozumiem księży, których boli pustka przy ołtarzu ale Kościół nigdy nie wyznawał zasady, która współcześnie mocno jest promowana: wszyscy do wszystkiego. Warto młodym pozytywnie poszerzać pojęcie Liturgicznej Służby Ołtarza. Przecież to nie tylko ministranci, ale scholka, czytający Słowo Boże, wezwania modlitwy powszechnej, przynoszący dary itd. Na różne sposoby można być zaangażowanym podczas liturgii.
Spośród ponad 30 kleryków naszego seminarium zaledwie trzech nie było ministrantami. Jak Ksiądz postrzega tę zależność?
Dobrze pamiętam, jak w chwili wręczania nominacji na diecezjalnego moderatora ministrantów, Ksiądz Biskup Grzegorz powiedział: "patrzę na nich z ogromną nadzieją". Przeżywany Tydzień Modlitw o Powołania w sposób szczególny powinien nam uświadomić, że ołtarz od zawsze był miejscem, przy którym dojrzewały powołania kapłańskie. Eucharystia zawsze była w centrum, w sercu działalności Kościoła i wierzę, że ma najwyższą moc formacyjną. Nawet jeśli młody człowiek nie zdaje sobie z tego sprawy, to w czasie służby liturgicznej Chrystus w nim działa. Św. Jan Paweł II powiedział kiedyś do młodych, że "z modlitwą jest jak z przebywaniem na słońcu. Nie czujemy, że słońce nas opala ale po pewnym czasie zauważamy, że skóra jest zmieniona, jest piękniejsza". To tajemnica działania Boga. A w czasie Eucharystii ministrant jest przecież najbliżej tego, co dla nas najświętsze. Sekret nowych powołań kapłańskich ma też chyba dwa wymiary. Z jednej strony czynnik ludzki: to jest człowiek – czasami ksiądz, którego osoba i posługa kiedyś nas zachwyciła, bo znalazł czas, wysłuchał, pomógł, okazał się dobrym człowiekiem. Drugi czynnik jest Boski. Jeżeli chłopak kilka, czy kilkanaście lat służy przy ołtarzu, ma serce otwarte na Bożą łaskę, a jego służba jest czynna, pełna i owocna to trudno się dziwić, że używając porównania biblijnego "na takiej glebie ziarno powołania zaczyna wzrastać". Czasami jako osoby duchowne musimy tylko stwarzać odpowiednie warunki, Boża łaska zrobi resztę.
Jak bardzo ważny jest ten "czynnik ludzki"?
Na pewno nie najważniejszy, ale chyba dość ważny. Nie tyko dla tych, co w przyszłości zostaną kapłanami. Może to trochę śmieszne, ale uświadomiłem sobie to ostatnio podczas wizyty u wulkanizatora. Pan wiedział, że jestem księdzem i przyznał się do tego, że wiele lat był ministrantem. W niesamowity sposób opowiadał o swoim proboszczu, który aktualnie jest już na emeryturze. Mężczyźni nie są za bardzo wylewni, ale krótko i jasno wyraził o co chodzi: "Proboszcz nauczył mnie porządku, dyscypliny, kultury i wielu rzeczy które teraz bardzo przydają mi się w życiu. Dopiero z perspektywy czasu zaczynam to dostrzegać". I było to dla mnie piękne świadectwo o tym starszym kapłanie. Nie wiem czy kiedyś sam to usłyszał ale niewątpliwie w życiu tego młodego człowieka zostawił po sobie piękny ślad.
W diecezjalnym grafiku ministranckich imprez diecezjalnych ważne miejsce zajmują rozgrywki sportowe...
Nie zapominamy o tym, że przy ołtarzu mamy chłopców a czasami młodych mężczyzn. Wynika to z naszej natury, że jesteśmy bardziej niż kobiety nastawieni na współzawodnictwo. Wyraźnie dostrzegał to św. Maksymilian, który był przełożonym największego klasztoru męskiego na świecie. W Niepokalanowie mieszkało wtedy 600 ojców i braci. Radził swoim współbraciom, by "w szlachetnym współzawodnictwie chwała Boża wzrastała". Być może dlatego sport jest dla mężczyzn taki ważny. Kontynuujemy tradycje rozgrywek zapoczątkowane przez moich poprzedników i organizujemy nowe. Jest coś takiego, co bardzo podoba mi się w sporcie – to, że uczy przekraczania siebie, przełamywania barier. Barier o których myślimy, że są ta wielkie i mocne że ich w sobie nie przełamiemy, np. wstydu przed porażką czy lęku co o nas powiedzą. To jest piękne w sporcie, że człowiek potrafi więcej niż mu się wydaje. W życiu duchowym jest podobnie. Potrzebna jest dyscyplina i wyrzeczenie, żeby człowiek mógł siebie przekroczyć, przełamać: dla Boga, dla innych, dla siebie. Jest taki moment w czasie Eucharystii, który zawsze wzrusza mnie najbardziej: kiedy kapłan przed Komunią łamie hostie na pół. Jezus ciągle się dla nas przełamuje aby dawać nam siebie.
I tak od zawodów sportowych doszliśmy do ołtarza...
(śmiech) Dokładnie tak. To są szkoły dojrzałości. W sporcie i w życiu duchowym największe walki toczymy sami ze sobą i tam odnosimy najtrudniejsze zwycięstwa. Trzeba słuchać swojego wnętrza, ale chyba za często i za bardzo ufamy naszym odczuciom: jestem zmęczony, opadam z sił, nic dobrego nie czuję, nie dam rady. Więc ani się modlić ani walczyć o zwycięstwo. Potrzeba czasu, żeby to zrozumieć, że choć uczucia pełnią bardzo ważną rolę w naszym życiu, nie powinniśmy się z nimi utożsamiać. W procesie rozwoju młodego człowieka warto mu o tym przypominać, że JA nie jest uczuciem. JA może poczuć to lub tamto, ale to co czuje mnie nie definiuje. Pięknie o tym kiedyś powiedział, jeszcze jako wykładowca akademicki, ks. Karol Wojtyła: "człowiek może czuć różne rzeczy, ale to się nie liczy, chodzi o postawę woli...". W życiu duchowym i sporcie nie zawsze odnosi się zwycięstwa. To uczy pokory. Może dlatego Pan Jezus powiedział św. Faustynie: "nie za pomyślny wynik dzieła nagradzam ale za cierpliwość i trud dla Mnie podjęty". Tego tak naprawdę chcemy się uczyć podczas zawodów sportowych: meczów, rajdów, spływów i podczas służby liturgicznej. Przekraczania swoich barier, słuchania Boga i słuchania siebie – swoich uczuć, by się dowiedzieć co mówią na temat mojego wnętrza.
FOTO ks. Dydaka oraz ministrantów po Mszy Krzyżma: ks. Tomasz Nowak