Biegacze dogonili pielgrzymkę
To jest niesamowite, że w jeden dzień pada dość zwariowana propozycja, a kilka dni później zbiera się tak liczna ekipa, aby ją zrealizować.
Tak było z pomysłem Tomka Kowala, który jakiś czas temu zaproponował, aby pielgrzymkę na Jasną Górę zrobić w jeden dzień. Dodam, że pomysł tutaj się nie kończył, bo Tomek od chodzenia woli bieganie. Długo nie musiał czekać. Szybko zebrała się grupa ludzi, która w czasem się powiększała.
Plan niby szalony, ale wiadomo było, że do zrealizowania, bo Tomek już rok temu wraz z suportem Mateusza Szczęśniaka zrealizował ten plan.
Dobra, jednak zacznijmy od początku. Pobudka w nocy, choć byli tacy co nie spali w ogóle. Spotkanie o 3:45 pod Sanktuarium Polskiej Golgoty Wschodu na Syberce, modlitwa jak na pielgrzymów przystało i równo o 4:00 w drogę. Jednak nie wszyscy biegowo, bo była grupa, która stanowiła niezastąpiony supprort rowerowy na trasie.
Początek był idealny. Rozmowy, śmiechy i nawet nie wiadomo kiedy zrobiliśmy 10 km. Krótka przerwa na pierwsze śniadanie, uzupełnienie płynów i w dalszą drogę. Mniej więcej w okolicach Zendka przyszedł czas na kolejną przerwę. W sumie i tutaj piesza pielgrzymka robi sobie postój, to czemu nie my. Kolejny odcinek był jednym z łatwiejszych, bo biegliśmy po miękkich leśnych ścieżkach. Trafiły się też piaski przy nowo powstającej autostradzie, które niczym piaski pustyni, utrudniały Nam dość mocno bieganie, a o jeździe na rowerze nie wspomnę. Dobrze, że to tylko 500 metrów i można było wrócić do swojego standardowego rytmu.
Kolejna dłuższa przerwa (10 minut maksymalnie), była w Woźnikach. Dlaczego tylko 10 minut? Bo wszystko jak w szwajcarskim zegarku było ustawione na styk. Bo założenia planu były takie, aby wspólnie z grupą II tzw. pomarańczową wejść pod ołtarz na Jasnej Górze. Tomasz cały czas w kontakcie z nimi kontrolował nasze tempo.
Maraton mamy już w nogach. Dla niektórych to pierwszy taki dystans po asfalcie. Zazwyczaj takie kilometraż robili po górach. Były chwile słabości i właśnie tutaj był niezastąpiony support rowerowy, który oprócz tego, że wiózł na swoich rowerach tony picia i jedzenia, mógł nas w każdej chwili zmienić. Tak też było w okolicach wspomnianego 42 kilometra maratonu. Kilka osób potrzebowało takiej zmiany, aby nogi mogły trochę odpocząć.
Nie ma co ukrywać, że wszyscy rowerzyści mieli okazję trochę pobiegać. Nawet Zdzisław Hamot, który na co dzień jeździ na rowerze, a biegał ostatni raz 40 lat temu na szkolnym w-f, miał swoje 5 minut.
Po ok. 60 km, jest i upragniona Częstochowa. Szybki postój, pamiątkowe zdjęcia i w drogę, bo czasu coraz mniej. Tutaj tempo już z planowanego 6:30 na km, zwiększyło się do poniżej 6:00. Po takim dystansie już łatwo nie było. Jednak cel był i nie ma co ukrywać, wsparcie z każdej strony i to najważniejsze – z niebios.
W końcu na horyzoncie ukazała się Jasna Góra, uśmiechy coraz większe na twarzy. Ostatnie parę kilometrów do celu. Większa mobilizacja, długi podbieg, a tempo jakby jeszcze większe. Jesteśmy na miejscu! Podbiegamy do znajomego księdza i trochę załamani, że o parę minut jednak za późno, aby wejść z grupą pomarańczową. Ale szybka weryfikacja i okazuje się jednak, że jesteśmy idealnie.
Jest radość, jest wzruszenie. To co każdy z nas przeżywał jest nie do opisania. Dziękujemy za dobre słowa już na miejscu i za modlitwę. Wiemy, że Matka Boska czuwała nad Nami na każdym metrze tej wyprawy.
Dla niektórych to była pierwsza pielgrzymka w życiu, ale wiemy jedno, na pewno nie ostatnia. Tomaszu, więcej takich pomysłów. I wiedz jedno masz już ekipę, która na pewno pomoże je zrealizować. Dziękujemy: Mateusz Szczęśniak, Justyna Pająk, Kamil Sarna, Małgorzata Macias, Dorota Trzeja – Zdanowska, Ryszard Zowal, Marek Piórkowski, Krzysztof Piórkowski, Przemysław Piórkowski, Bartosz de Lambert, Artur Hamot, Zdzisław Hamot, Damian Cichoński, Wojciech Krężel.
Artur Hamot