Homilia na wspomnienie św. Grzegorza Wielkiego
Ekscelencjo, Czcigodny Księże Biskupie! Solenizancie! Umiłowani Bracia w Kapłaństwie! Drogie Siostry Zakonne! Drodzy - Siostry i Bracia! Już po raz kolejny gromadzimy się w Matce Kościołów Diecezji Sosnowieckiej – w Katedrze - z okazji imienin naszego Biskupa Grzegorza. Każde imieniny to okazja, by złożyć życzenia. My idziemy dalej. Nie chcemy poprzestać na słowach – może i pięknych, płynących z serca. Chcemy dostojnego solenizanta otoczyć naszą modlitewną pamięcią. Któż z nas tej modlitwy nie potrzebuje? Każdy bez wyjątku – zwłaszcza dzisiaj!
Ale niech to dzisiejsze modlitewne i radosne spotkanie będzie także okazją do zadumy: nad światem, nad nami. Św. Paweł w dzisiejszym pierwszym czytaniu wzywa nas, byśmy przypatrzyli się powołaniu naszemu, tzn. byśmy popatrzyli na nasze życie. Może „Niewielu tam mędrców według oceny ludzkiej, niewielu możnych, niewielu szlachetnie urodzonych. Bóg wybrał właśnie to, co głupie w oczach świata, aby zawstydzić mędrców, wybrał to, co niemocne, aby mocnych poniżyć (...)". To patrzenie i przyglądanie się sobie samemu, niech dzieje się w świetle i przez pryzmat nauczania patrona naszego biskupa - św. Grzegorza Wielkiego. Grzegorz I, papież, zwany Wielkim był Rzymianinem. Żył w 2 połowie VI wieku i choć od czasów w których działał dzieli nas ponad 1400 lat i realia świata bardzo się zmieniły, to jego słowa i przestrogi, a także troska o Kościół nie straciły na aktualności.
Św. Grzegorz często powtarzał, że „(...) kaznodzieja musi zanurzyć pióro w krwi swego serca; dzięki temu będzie mógł dotrzeć również do uszu bliźniego". I oby tak się stało i tym razem. Św. Grzegorz często w to swoje, ale i cudze serce zaglądał. Pisał krwią swojego serca. Stawał się „głosicielem" tego czego doświadczył we własnym życiu, na wzór Chrystusa, który stał się człowiekiem, by wszystkim zwiastować zbawienie. Przez całe życie był świadomy swej odpowiedzialności za Kościół – nie tylko dlatego, że był następcą św. Piotra, papieżem. Ale dlatego, że wraz ze święceniami kapłańskimi stał się pasterzem Kościoła, pasterzem który zrezygnował z własnych ambicji i planów. Dla dobra Kościoła pomnażał to czym Bóg go obdarzył.
Słowa z dzisiejszej ewangelii w Jego życiu nabrały szczególnego znaczenia.
Wg Jezusa Królestwo niebieskie przypomina zamożnego człowieka, który udaje się w daleką podróż. Przywołuje on zatem swoje sługi i przekazuje im swój majątek. Ma do nich pełne zaufanie. Każdemu z nich została przekazana olbrzymia suma pieniędzy: pierwszy dostał pięć talentów, drugi dwa, a trzeci jeden talent.
W Babilonii jeden talent odpowiadał 49 kilogramom złota, ale w późniejszych epokach jego wartość malała, najpierw do 35, a następnie do 26 kilogramów. Pomimo tego spadku wartości, był to mimo wszystko znaczący majątek. W przeliczeniu na pieniądze jeden talent wart był w owym okresie ok. 6 tysięcy drachm lub denarów. Kiedy weźmiemy pod uwagę fakt, że zapłata za dzień pracy robotnika wynosiła w tym czasie ok. jednego denara, możemy wyobrazić sobie ważność zadania powierzonego tym trzem sługom (na jeden talent trzeba było pracować ok. 6 tys. dni czyli ponad 16 lat).
Do czasu powrotu pana słudzy mają za zadanie zarządzać powierzonym im majątkiem. Nie byli jego właścicielami, ale opiekunami, administratorami. Nie mogą także jedynie zadowolić się przechowaniem tego skarbu, zabezpieczeniem go przed złodziejami, ale muszą zadbać o jego pomnożenie.
Wiemy jaki jest finał tej przypowieści.
Talentem czy też talentami, jest nasze życie: zostało ono złożone w nasze ręce i powierzone naszej odpowiedzialności po to, aby mogło przynosić owoce. Ewangelista pisze, że ten skarb przekazany został „każdemu według jego zdolności". Wszyscy zatem są zdolni do życia i do „przynoszenia owoców". Nikt nie może tłumaczyć się niemożnością kształtowania własnego życia i brakiem możliwości przynoszenia dobrych owoców, możliwości pomnażania talentów. Chrystus nikogo nie przekreśla. Biada jednak tym, którzy nic nie robiąc, jeszcze innych krytykują, a może i niszczą. Albo tym, którzy swoje talenty wykorzystują by innych krzywdzić.
Odczytana przed chwilą Ewangelia przypomina nam, że my chrześcijanie, ludzie wierzący, kapłani, jesteśmy tymi, którzy od Boga otrzymali więcej niż inni na tym świecie. To zobowiązuje, bo kiedyś tym surowiej z tego co otrzymaliśmy, czym zarządzaliśmy i czemu pasterzowaliśmy, będziemy osądzeni i rozliczeni. Mamy być tymi, którzy pomnażają talenty otrzymane od Pana, a nie tymi, którzy z lęku zakopują wszystko w ziemi. Nie otrzymaliśmy daru kapłaństwa dla siebie samych, ale po to by służyć innym, dla dobra innych. Jesteśmy kapłanami po to, by łączyć, a nie dzielić; leczyć, a nie ranić; dawać nadzieję, a nie prowadzić do rozpaczy.
Św. Grzegorz Wielki kierował łodzią Chrystusowego Kościoła w czasach trudnych, bardzo trudnych. Kościół przeżywał kryzysy. Na długo zapamiętano w Rzymie rok 590. Najpierw wielka powódź. Tyber zalał wiele domostw. Jeszcze wody dobrze nie opadły, gdy rozszalała się epidemia dżumy - bodaj największa od założenia miasta. „Czarna śmierć" – jak podają przekazy historyczne - kosiła małych i wielkich tysiącami, bez różnicy zaglądała do domów biedoty i do pałaców. Wśród jej ofiar był także papież Pelagiusz II.
Gdy obwołano Grzegorza papieżem, wzbraniał się. Cóż jednak miał robić – zrozumiał, że przez ten wybór swoją wolę objawia mu Bóg. „Niegodny i słaby przejąłem stary i mocno skołatany falami okręt, w który ze wszystkich stron wdzierają się fale" – napisał potem. Ten „okręt" to Kościół, a „fale", to rozmaite katastrofy, które obficie nawiedzały Italię w rodzącym się średniowieczu. W liście do Jana, biskupa Konstantynopola, pisał: „Łódź starożytna silnie uszkodzona (...) zewsząd bowiem do niej fale wpadają, burty zaś jej, trzaskane codziennie przez gwałtowne nawałnice, gniją i grożą zatonięciem".
Rozprzężenie moralne wiernych, nieposłuszeństwo i prywata, zawiść która zżerała wszystkich bez wyjątku, także pasterzy, którzy zaprzedali się mentalności ówczesnego świata i bardziej przypominali wilki niż tych którzy czuwać mają nad owcami, zatapiały okręt Chrystusowego Kościoła.
Jakby tego było jeszcze mało, po dawnym imperium Rzymskim przewalały się barbarzyńskie ludy - Anglosasi, Galowie i Longobardowie. Pogłębiała się bieda, wygłodzoną ludność dziesiątkowały wojny.
Papież Grzegorz w obliczu tych wszystkich nieszczęść nie ugiął się i nie poszedł na żaden kompromis z wielkimi ówczesnego świata. Od samego początku wykazał się szczególnie jasną wizją rzeczywistości, z którą miał się zmierzyć, a także nadzwyczajną zdolnością do pracy i do zajmowania się sprawami zarówno kościelnymi, jak i cywilnymi, niezachwianą równowagą w podejmowaniu decyzji, także tych trudnych i odważnych, do których był zmuszony z racji pełnionego urzędu. Z okresu jego rządów zachowała się obszerna dokumentacja dzięki zbiorowi jego listów (ok. 800), w których znajduje odzwierciedlenie zmaganie się ze złożonymi sprawami, którymi na co dzień musiał się zajmować. Można by powiedzieć, że przemawiał, głosił Chrystusa miłosiernego – nawet wtedy kiedy inni go oczerniali. Szedł raz obraną drogą, bo wiedział, że ma ona sens i służy Kościołowi.
Dziś Kościół także miotany jest różnego rodzaju nawałnicami. Może nie ma już Longobardów, Anglosasów czy Galów. Dziś są inni – wewnątrz i poza Kościołem, co w mniej lub bardziej zakamuflowany sposób chcą zatopić okręt Chrystusowego Kościoła. Czasami pod przykrywką troski o Jego dobro, wyrywają deski z jego burty i łamią jego żagle. Używając słów papieża Piusa X, który św. Grzegorzowi Wielkiemu poświęcił całą encyklikę „(...) lud trawiony jest jakby przez ukrytą chorobę, ze wszystkiego jest niezadowolony, ogłasza swą wolę za jedyną normę swych czynów, knuje spiski, wywołuje niekiedy bardzo burzliwe wstrząśnienie państw, przewraca wszelkie prawo Boskie i ludzkie. Po usunięciu Boga (...) sprawiedliwość idzie w poniewierkę" (Pius X, Encyklika „Iucunda sane", nr 19). Te słowa nie straciły na aktualności.
Drogi Bracie i Siostro!
Dziś trudno jest być człowiekiem wierzącym, który ze swoją wiara nie zamyka się tylko pomiędzy ścianami domu czy parafialnego kościoła. Dziś trudno jest być kapłanem w świecie – z jednej strony pięknym i nowoczesny, z drugiej zaś strony obojętnym albo pretensjonalnie nastawionym. Trudności te wynikają nie tylko z kryzysu chrześcijaństwa, współczesnego człowieka, ale z kryzysu sporej grupy kapłanów, którym brakuje nie tyle wiedzy i kompetencji, ile dojrzałości, miłości i prawdziwej odwagi. Kapłan, który nie potrafi, albo boi się stawić czoła współczesnemu światu, staje się taki jak ten świat. A przecież kapłan ma być człowiekiem wiary. Wiara dojrzała człowieka świeckiego czy tez księdza nie idzie z prądem mód i nowinek. Wiara dojrzała jest głęboko zakorzeniona w przyjaźni z Chrystusem. Ta przyjaźń otwiera nas na każde dobro, dając nam zarazem kryterium rozeznania prawdy i fałszu, odróżnienia ziarna od plew. Wiara dojrzała każe nam przeciwstawiać się złu, nie solidaryzować się z tym wszystkim co niszczy i innych bezpodstawnie upadla. Do tej dorosłej wiary musimy dojrzewać, ku niej my kapłani powinniśmy prowadzić Chrystusową trzodę. I właśnie ta wiara - i tylko ona – jest gwarantem tej jedności – chrześcijańskiej i kapłańskiej. A taka jedność realizuje się tylko w miłości. Św. Paweł Apostoł Narodów daje nam piękne i głębokie przesłanie: czynić prawdę w miłości. I to winno być podstawową zasadę chrześcijańskiego życia. W Chrystusie spotykają się prawda i miłość. W miarę zbliżania się do Chrystusa, także w naszym codziennym życiu, prawda i miłość stapiają się ze sobą. Miłość bez prawdy jest ślepa; prawda bez miłości jest niczym, jest jak „cymbał brzmiący" (1Kor 13,1).
Wiedział o tym św. Grzegorz Wielki. Dlatego wzywał nieustannie do przemiany, do nawrócenia – siebie i innych. A nawrócić się według kryteriów Ewangelii, to nauczyć się kochać Boga i innych. Czasami na nowo... Tylko w ten, a nie inny sposób można przyprowadzić ludzi do Chrystusa oraz zafascynować ich Jego prawdą i miłością. Boża prawda wyzwala z grzechu, z iluzji i z naiwności, a Boża miłość daje siły, by iść drogą świętości.
Św. Grzegorz Wielki pomimo bardzo trudnych warunków, w jakich przyszło mu działać, dzięki świętości życia i wielkiej dobroci zdobył sobie zaufanie wiernych i bardzo wiele osiągnął w swoich czasach. Był człowiekiem zatopionym w Bogu: w głębi jego duszy zawsze było pragnienie Boga, i właśnie dlatego był mu zawsze bliski człowiek. W strasznych, beznadziejnych czasach umiał budować pokój i przekazywać nadzieję.
On dziś, nam, pokazuje gdzie są prawdziwe źródła pokoju, skąd pochodzi prawdziwa nadzieja, stając się tym samym przewodnikiem również i dla nas w dzisiejszych czasach.
On zachęca nas do czuwania i do angażowania się w dobre dzieła i tylko dobre dzieła. Nieustannie powtarzał, że świętość zawsze jest możliwa, również w trudnych czasach. Trzeba się tylko przeciwstawić temu co świętość zabija i wiarę osłabia. Celem jego życia „(...) było zachowanie we własnym sercu – jak też obudzenie w innych – tej wiary i ufności oraz czynienie dobra aż do ostatniego dnia życia".
W 1904 roku papież Pius X w encyklice poświęconej św. Grzegorzowi Wielkiemu i czasom papieżowi współczesnym tak pisał: „(...) oczekujemy spokojnie jak zamilkną te liczne krzykliwe głosy, jakoby już był koniec z Kościołem katolickim, jakoby Jego nauka upadła już bezpowrotnie, jakoby niebawem miała być zmuszona do pogodzenia się z wyrokami odrzucającej Boga nauki i cywilizacji, albo zniknąć miała spośród społeczności ludzkiej. Tymczasem uważamy za swój obowiązek, idąc za przykładem św. Grzegorza przypomnieć wszystkim, wielkim i małym, jak bezwzględnie konieczny jest dziś powrót do Kościoła, przez który otrzymuje się zbawienie wiekuiste, pokój a nawet pomyślność w tym życiu doczesnym" (nr 9).
Drogi Księże Biskupie Solenizancie!
Zakończę moje rozważanie słowami samego św. Grzegorz Wielkiego (Homilia XVII, 18):
„Bracia moi, rozważcie to uważnie sami i bliźnim waszym dajcie do rozważenia; gotujcie się oddać Bogu Wszechmogącemu owoce ze stanowiska, któreście przyjęli. To jednak, o czym mówimy, łatwiej u was osiągniemy modlitwą aniżeli wymową. Dlatego módlmy się: (...) Boże, który raczyłeś nas powołać na pasterzy ludu, daj, prosimy Cię, abyśmy się stali w Twych oczach rzeczywiście tym, czym nas usta ludzkie nazywają".
I tego Księdzu Biskupowi wraz z wytrwałością i konsekwencją, z zapewnieniem o modlitwie z całego serca życzę.
Amen!
ks. dr Mariusz Karaś