Świadectwo wolontariuszki ŚDM

Data dodania: 2016.08.17

"To już ponad dwa tygodnie od Mszy Posłania, kończącej XXXI Światowe Dni Młodzieży, a ja ciągle żyję tymi kilkoma cudownymi dniami, jakie przyszło mi spędzić podczas wolontariatu, najpierw w naszej diecezji sosnowieckiej, a następnie w samym Krakowie. Tysiące myśli krążących po mojej głowie zaowocowało napisaniem świadectwa, którym chciałabym się podzielić z innymi" - napisała Karolina Pławny. Zapraszamy do lektury jej świadectwa zatytułowanego "Niebieski: kolor wolontariatu, nadziei i wiary...".

Czas biegnie naprzód, Światowe Dni Młodzieży w Krakowie z każdym dniem stają się coraz bardziej odległym wspomnieniem. Dla jednych był to tylko komercyjny festiwal, dla innych głębokie przeżycie religijne, dla jeszcze innych szansa na zdobycie nowych znajomości i poznania obcego kraju. A czym tak właściwie był dla mnie, jednego z 19 tysięcy wolontariuszy posługujących podczas całego przedsięwzięcia?

Kiedy trzy lata temu papież Franciszek podczas Mszy kończącej Światowe Dni Młodzieży powiedział, że następne spotkanie młodych odbędzie się w Krakowie, wiedziałam jedno – muszę na nich być! Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że tych kilka, a nawet kilkanaście dni jeżeli dodać do tego jeszcze dni spędzone z obcokrajowcami w diecezji, spędzę w zupełnie nieoczekiwanej dla mnie roli, jakim było zaliczenie mnie do grona wolontariuszy. Bo o ile to, że uda mi się załapać na wolontariat w parafii było raczej pewne, o tyle wolontariat w Krakowie już nie. Na szczęście pod koniec maja dostałam wiadomość, że i w Krakowie znalazło się dla mnie miejsce. Do dzisiaj na mojej tablicy korkowej wisi list wydany przez archidiecezję krakowską potwierdzający ten fakt. Za każdym razem kiedy na niego spoglądam przypominają mi się te wszystkie piękne chwile spędzone z rówieśnikami z pięciu kontynentów.

Doskonale pamiętam poniedziałkowy wieczór poprzedzający oficjalne otwarcie Światowych Dni Młodzieży, kiedy przez krakowski rynek przeszedł barwny korowód młodzieży całego świata. Kolorowe flagi powiewały w górze, rześkie powietrze przeszywały śpiewy w różnych językach. Jednak pomimo ogromnej ilości ludzi obyło się bez zamieszek. Na drugi dzień, ubrana już w służbowy "niebieski" podkoszulek, spotkałam grupę ukraińskiej młodzieży, chcącej dojść na Błonia. Ponieważ szłam w tym kierunku (miałam służbę na AGH), zaproponowałam łamanym rosyjskim, że ich odprowadzę. Potem praktycznie cały dzień spędzony na wykładach w ramach Festiwalu Młodych, i powrót w wielobarwnym tłumie na kwaterę. Szłam sobie rozmawiając po niemiecku z pielgrzymami przybyłymi z Dortmundu i zobaczyłam kolejną analogię – pomimo ogromnej liczby ludzi nikt się nie pchał. Wielu ludzi za to podchodziło do nas, wolontariuszy, nie tylko z pytaniem o drogę, ale nawet z pytaniami o samą pracę, czy też samopoczucie. Aż wreszcie przyszedł wyczekiwany czwartek, czyli dzień, w którym papież Franciszek po raz pierwszy spotkał się z młodzieżą na krakowskich Błoniach. A wraz z nim niepokój – czy na pewno nie wydarzy się nic niespodziewanego? Czy nikt nie zrobi sobie głupiego żartu odpalając petardę, czy choćby krzycząc "Bomba!". Na szczęście nic takiego nie miało miejsce. W drodze ze spotkania kolejni poznani ludzie z innych krajów i kolejne wymiany gadżetów – najczęściej były to karteczki z narodowymi świętymi lub sanktuariami, ale np. pewien Meksykanin podarował mi długopis.

Do pamięci przejdzie mi także marsz z tymi wszystkimi wspaniałymi ludźmi na Brzegi. Tyle historii się wysłuchało, tyle ciekawych osób poznało... I jeszcze rzesza wspaniałych właścicieli posesji znajdujących się przy trakcie – wynosili ciasto, napoje, a nawet polewali nas zimną wodą z węży ogrodowych. Jakaż to była radość nas wszystkich, zwłaszcza kiedy przed nami było jeszcze kilka kilometrów drogi. Same Brzegi wspominam jako wspaniałą modlitwę wieloma językami świata. Nie ważne czy było się Polakiem, Chińczykiem, Amerykaninem, czy Australijczykiem – wszyscy modliliśmy się językiem Bożej Miłości. Nie jestem w stanie zliczyć ile osób odpowiedziało mi zwyczajnym "Dziękuję" za podaną butelkę wody, czy też wskazanie drogi do sektora, czy chociażby odwdzięczyło się uśmiechem. Z całą pewnością były ich dziesiątki. Nikt za to nie burczał, że tak długo czekał na wodę. A może to działanie Bożego Miłosierdzia? Dzięki Opaczności Bożej nie doszło do żadnej tragedii, chociaż raz po raz jakaś karetka wyjeżdżała z miejsca spotkania na sygnale. Udało mi się też spotkać z grupą z mojej rodzinnej parafii pod wezwaniem Nawrócenia świętego Pawła Apostoła w Dąbrowie Górniczej, która przygotowywała się do spotkania z papieżem Franciszkiem na kampusie w Jerzmanowicach. Czy żałuję, że nie zdecydowałam się na taką opcję wyjazdu? Wszak miałabym mniej do roboty. Ani trochę tego nie żałuję, ponieważ robiłam to co lubię, czyli służyłam innym. A jeśli dodam do tego modlitwę... wychodzi niepowtarzalna reakcja chemiczna, na którą nie ma wzoru.

Ze spotkania wróciłam napełniona nowymi pokładami wiary i nadziei. Wiary nie tylko w Boga, ale też w ludzi, w ich bezinteresowność i naturalność. Nadziei na piękne życie, przepełnione uczynkami co do duszy oraz co do ciała. Wszak Światowe Dni Młodzieży w Roku Miłosierdzia Bożego muszą wydać piękne owoce, a czy można sobie wyobrazić lepsze pokłosie spotkania niż czynienie dobra w zgodzie z tymi czternastoma drogowskazami? Zresztą piątkowa, chwytająca za serca Droga Krzyżowa pokazała wszystkim w jak prosty sposób można je wcielić w codzienne życie. Tak wspaniałych dni z całą pewnością nie spędziłoby się siedząc przed telewizorem, tam po prostu trzeba było być i wdychać tą niesamowitą atmosferę!

Karolina Pławny, lat 26,
wolontariuszka podczas ŚDM w diecezji oraz w Krakowie

Strona korzysta z plików cookies w celu realizacji usług i zgodnie z Polityką Plików Cookies.